Witam :D
Przybywam dziś do was z postem nieco innym niż zawsze, ponieważ od jakichś dwóch dni chodzi mi po głowie napisanie czegoś nowego, a że recenzja "Klucza" wyssała ze mnie wszelką wenę, nie byłam w stanie wystukać na klawiaturze nic bardziej konstruktywnego niż 'offtopowy' (czyli tak naprawdę zupełnie śmieciowy) wpis związany z moją skromną osobistością.
Chciałabym się z wami dzisiaj podzielić kilkoma rzeczami, które zaprzątały mi głowę w czasie tych ostatnich tygodni wakacji.
Po pierwsze:
Seriale!
Każdy, kto zna mnie w jakimś tam stopniu prywatnie, wie, że jakoś nigdy nie miałam serca do oglądania seriali (szczególnie tych w internecie). Nie miałam głowy do pilnowania godziny (co by przypadkiem nie przegapić odcinka) czy daty ("uch! uch! Premiera nowego epizodu!"), nie mówiąc już o tym, że nie mogłam znieść myśli, że zmarnowałam 45min na OGLĄDANIE 1 ODCINKA (w tym czasie mogłam przeczytać jakieś 50 stron książki. Albo napisać akapit recenzji. Albo przejrzeć wszystkie kwejki, komixxy, 9gagi i inne pomioty szatana)! Tym większe jest moje zdziwienie, że sama skoczyłam na głęboką wodę, zaczynając od razu kilka seriali. A cóż to za seriale?
Akta Dresdena (THE DRESDEN FILES)
The Dresden files to serialowa ekranizacja stworzona na motywach bestselleru Jima Butchera która opowiada historię mieszkającego w Chicago prywatnego detektywa Harrego Dresdena (w tej roli Paul Blackthorne), który wykorzystuje swoje paranormalne umiejętności w pracy detektywistycznej i pomaga lokalnej policji w rozwiązywaniu najbardziej zagmatwanych spraw. Harry Blackstone Copperfield Dresden figuruje w chicagowskiej książce telefonicznej pod M, jako Mag. Najlepszy (i jedyny) w swoim fachu.
Dresdena zaczęłam oglądać oczywiście pod wpływem książek. "Front burzowy" i "Pełnię księżyca" przeczytałam już dawno (obie książki czekają, aż napiszę recenzję), teraz czekam na "Śmiertelną groźbę", a że się doczekać nie mogę, zaczęłam oglądać serial. Trochę się bałam, że mogli go spaprać, ale na szczęście okazał się równie dobry jak książki (nie licząc Susan, którą mi zniszczyli paskudnie - przynajmniej w odcinku "Front Storm").
Przybywam dziś do was z postem nieco innym niż zawsze, ponieważ od jakichś dwóch dni chodzi mi po głowie napisanie czegoś nowego, a że recenzja "Klucza" wyssała ze mnie wszelką wenę, nie byłam w stanie wystukać na klawiaturze nic bardziej konstruktywnego niż 'offtopowy' (czyli tak naprawdę zupełnie śmieciowy) wpis związany z moją skromną osobistością.
Chciałabym się z wami dzisiaj podzielić kilkoma rzeczami, które zaprzątały mi głowę w czasie tych ostatnich tygodni wakacji.
Po pierwsze:
Seriale!
Każdy, kto zna mnie w jakimś tam stopniu prywatnie, wie, że jakoś nigdy nie miałam serca do oglądania seriali (szczególnie tych w internecie). Nie miałam głowy do pilnowania godziny (co by przypadkiem nie przegapić odcinka) czy daty ("uch! uch! Premiera nowego epizodu!"), nie mówiąc już o tym, że nie mogłam znieść myśli, że zmarnowałam 45min na OGLĄDANIE 1 ODCINKA (w tym czasie mogłam przeczytać jakieś 50 stron książki. Albo napisać akapit recenzji. Albo przejrzeć wszystkie kwejki, komixxy, 9gagi i inne pomioty szatana)! Tym większe jest moje zdziwienie, że sama skoczyłam na głęboką wodę, zaczynając od razu kilka seriali. A cóż to za seriale?
Akta Dresdena (THE DRESDEN FILES)
The Dresden files to serialowa ekranizacja stworzona na motywach bestselleru Jima Butchera która opowiada historię mieszkającego w Chicago prywatnego detektywa Harrego Dresdena (w tej roli Paul Blackthorne), który wykorzystuje swoje paranormalne umiejętności w pracy detektywistycznej i pomaga lokalnej policji w rozwiązywaniu najbardziej zagmatwanych spraw. Harry Blackstone Copperfield Dresden figuruje w chicagowskiej książce telefonicznej pod M, jako Mag. Najlepszy (i jedyny) w swoim fachu.
Dresdena zaczęłam oglądać oczywiście pod wpływem książek. "Front burzowy" i "Pełnię księżyca" przeczytałam już dawno (obie książki czekają, aż napiszę recenzję), teraz czekam na "Śmiertelną groźbę", a że się doczekać nie mogę, zaczęłam oglądać serial. Trochę się bałam, że mogli go spaprać, ale na szczęście okazał się równie dobry jak książki (nie licząc Susan, którą mi zniszczyli paskudnie - przynajmniej w odcinku "Front Storm").