RSS
Facebook
Twitter

wtorek, 25 grudnia 2012


„Ludzie nie pragną nieśmiertelności - podjąłem po chwili. - Nie chcą tylko, po prostu, umierać. Chcą żyć, profesorze Decantor. Chcą czuć ziemię pod nogami, widzieć chmury nad głową, kochać innych ludzi, być z nimi i myśleć o tym. Nic więcej.”

Czego możemy się nauczyć od kosmitów? W cyklu opowiadań pisanych przez ponad trzydzieści lat Stanisław Lem udowadnia, że bardzo wiele.
Bohater Dzienników gwiazdowych, Ijon Tichy, niczym Guliwer obcuje z różnymi istotami pozaziemskmi. Podczas swych licznych wojaży międzyplantetarnych podróżnik poznał rozmaite obce cywilizacje, stworzone tak przez istoty myślące, jaki i przez zaawansowane roboty.
Zaskakujące, ale kosmici mieszkający na oddalonych w przestrzeni (czasem także czasie) planetach mają więcej wspólnego z nami, niż mogłoby się wydawać...

Szczerze mówiąc sama nie wiem, od którego momentu zapragnęłam zapoznać się z twórczością Lema. Czy była to nudna lekcja języka polskiego w gimnazjum, w czasie której zaczęłam przeglądać podręcznik, gdzie natrafiłam na Podróż Czternastą przygód Ijona Tichego? A może w wieczór, który matka zapragnęła spędzić z córką, więc "zaprosiła" ją do oglądania "Śledztwa" w Teatrze Telewizji? A może wszystko zaczęło się od momentu, w którym się dowiedziałam, że Wydawnictwo Literackie ma zamiar wydać Listy Lema i Mrożka, które pragnęłam przeczytać (ze względu na sympatię do tego drugiego), a nie wypada czytać cudzych listów bez znajomości jego wcześniejszej twórczości? Cokolwiek by jednak to nie było - jestem temu ogromnie wdzięczna, ponieważ otworzyło mi to ścieżkę do zupełnie innego, wyższego intelektualnie świata.

Wiem, że to może śmiesznie brzmieć, ale "Dzienniki gwiazdowe" pokazały mi jak fantastycznie można... bawić się wiedzą. Wiem, wiem - Lemowi nie o to chodziło, pisząc podróże Tichego (szczególnie te późniejsze).Tak, tak. Możecie się śmiać. Proszę bardzo. Nie zabraniam. Zrozumiem :). Ale pragnę wam pokazać, że coś jednak jest w tym moim rozumowaniu.
Nie raz już zdarzyło mi się słyszeć w szkole zdanie "Przecież to mi się do niczego w życiu nie przyda!". I szczerze mówiąc w większości przypadków to się sprawdza. Jest jednak taka grupa ludzi, której wiedza z dziedziny filozofii, historii, literatury, biologii, fizyki, chemii czy (nie lubię tego określenia, ale określa idealnie, to co mam na myśli) techniki przydaje się chociażby do... czytania i pisania książek. Jest to oczywiście grupa intelektualistów, cieszących się z inteligentnej rozrywki, więc oczywistym jest, że grupa ta jest nieliczna, może wręcz elitarna, ze względu na to, że nie może do niej "przystać" każdy. Radość z czytania jednak takich dzieł jest o tyle większa, że nie tylko "bawi" ona nas sama z siebie, ale i cieszy, gdy się zrozumiało jakieś odniesienie do czegoś, co nie jest dane każdemu (ergo poczucie własnej wartości wzrasta :D).

Właśnie takiej intelektualnej rozrywki możemy się spodziewać po "Dziennikach...". Przygody Ijona Tichego są bardzo miłe, przyjemne i zabawne, pozwalające na chwilę oderwać się od szarej i burej rzeczywistości, ale jednocześnie tak bardzo przesączone naukowymi terminami, że nie da się wszystkiego zrozumieć za pierwszym razem, a jedną podróż można analizować przez kilka godzin - tym bardziej, że opowieści, które snuje główny bohater po wizytach na różnych planetach, te posiadają również drugie dno - odniesienie do naszych ziemskich, ludzkich problemów.

I za to właśnie pokochałam "Dzienniki..." - za pozorną jednolitość, za dwubiegunowość, za podwójne dna, z tę nieokreśloną mentalność Ijona Tichego. Za zabawę, za podróże, za humor. Za zmuszanie do myślenia, do rozważania, to marzenia i racjonalnego myślenia. Za szukanie informacji, za naukę.
Dzienniki Gwiazdowe były jedną z najdłużej czytanych przeze mnie książek, ale gdy za chcę sięgnąć po nie po raz kolejny, nie będę miała nic przeciwko, nawet gdyby zajęło mi to rok.

„L.E.M jest to skrót nazwy LUNAR EXCURSION MODULE, czyli eskploracyjnego pojemnika księżycowego, który był budowany w USA w ramach "Projektu Apollo" (pierwszego lądowania na księżycu). L.E.M był wprawdzie zaopatrzony w mały móżdżek (elektronowy), urządzenie to służyło jednak wąskim celom nawigacyjnym i nie mogłoby napisać ani jednego sensownego zdania. O żadnym innym L.E.M.ie nic nie wiadomo.”

Autor: Stanisław Lem
Tytuł: Dzienniki gwiazdowe
Seria wydawnicza: Stanisław Lem dzieła
Liczba stron: 379
Wydawnictwo: Agora
Data wydania: 15 października 2008

sobota, 8 grudnia 2012

Prawie dziesięć lat walczył w wojnach, które doprowadziły do rozbicia imperium Awarów, rozciągającego się na równinach pomiędzy Dunajem a Cisą. Należał do drużyn słowiańskich książąt, był najemnikiem, walczącym po stronie Karola Wielkiego, służył w szeregach armii bułgarskiego chana Kruma. Czarny Rogan. Osławiony łucznik, bezlitosny pogromca Awarów. Każdy wódz pragnie mieć go po swojej stronie.
Działa teraz na własną rękę, zapuszcza się w ciemne, zamieszkane przez duchy i demony lasy za Hronem. Tropi ślady Krwawych Psów – najokrutniejszych awarskich oprawców. Dzięki spotkaniu z wiedźmą Mireną i władcą wilków, Czarnobogiem, szybko się dowie, że jego powołaniem jest nie tylko zemsta za dawno nieżyjących bliskich. Aby sprawdzić, jakie drzemią w nim siły i jakie posłannictwo przypadło mu w spadku po nieznanych dotąd przodkach, będzie musiał udać się do królestwa Moreny, bogini śmierci…

Kojarzycie może Swaróga, Swarożyca i Strzyboga? Nie? A może chociaż Welesa, Czarnoboga i Chors? Nadal nie?! No ale Morenę (szerzej znaną jako Marzanna) i Pierona to już musicie znać ;).
Wszyscy (no dobra… większość) z wymienionych przeze mnie bogów i bogiń było elementem wierzeń naszych przodków za czasów, gdy wszystkim nam znany Biskupin był jeszcze młodziutką osadą. Nic jednak dziwnego w tym, że niewielu z was zna wierzenia słowiańskie – jest to tematyka rzadko podejmowana zarówno w książkach, jak i filmach, a w dobie globalizacji mało kto pamięta i przekazuje dalej wiedzę na temat swoich praprzodków. Taki czy inny twór literacki czy filmowy o wiele łatwiej „sprzedać”, jeżeli jest uniwersalny (z lekką nutką zachodu)* – pojawiają się w nim wampiry, wilkołaki, duchy – niż, gdy dotyczy tylko pewnej grupy odbiorców [np. Słowian :)].

Tym większe pokłony należą się Jurajowi Červenákowi, który całą serię o Roganie, Gorywałdze i Mirenie postanowił zachować w klimacie pogańskich wierzeń wraz z elementami słowiańskiego bestiariusza. Pod tym względem książka wydaje się być mocno dopracowana – widać, że autor się na tym zna i wie, jak połączyć ze sobą wiele fantastycznych elementów. „Władca wilków” to naprawdę dobry kawałek nieco brutalnego fantasy w słowiańskim stylu, więc jeśli chcecie sięgnąć po coś zupełnie innego, niż to, co czytaliście do tej pory (szczególnie, kiedy były to książki z gatunkuromance), to pierwsza część „ Czarnoksiężnika” jest dla was idealna.

Jednym z nielicznych minusów książki jest to, że jej czytanie przypomina trochę… trzymanie mokrej kostki mydła w rękach. Brzmi dziwnie? Już śpieszę z wyjaśnieniami.

Cała recenzja na...