RSS
Facebook
Twitter

czwartek, 30 maja 2013

Rose Tyler (Billie Piper), młoda ekspedientka w londyńskim domu towarowym, wiedzie monotonne i całkowicie przeciętne życie. Aż do nocy, której to sklepowe manekiny budzą się i próbują ją zabić. Jej życie ratuje dziwna osoba, nazywająca siebie Doktorem (Christopher Eccleston). Rose zostaje wciągnięta w gorączkową bitwę o zatrzymanie obcych przed inwazją na Ziemię i zniszczeniem ludzkości. Dowiaduje się, że jej nowy przyjaciel jest dziwniejszy nawet niż myślała, tak naprawdę Doktor jest obcym, podróżnikiem nazywanym Władcą Czasu, prawdopodobnie ostatnim ze swej rasy, który przemierza czas i przestrzeń w swoim TARDISie, walcząc ze złem gdziekolwiek je znajdzie. Jeśli będzie z nim podróżowała, będzie świadkiem śmierci Ziemi za 5 milionów lat, spotka Charlesa Dickensa (Simon Callow) w przeszłości i napotka formy życia i najeźdźców dziwniejszych niż kiedykolwiek myślała, że to możliwe. Tylko jedna rzecz jest pewna: to będzie wycieczka jej życia...

Nie raz i nie dwa (no dobra. Dwa) mówiłam wam, że nie lubię oglądać seriali. To znaczy... Do seriali jako takich nic nie mam, po prostu z reguły żal mi było czasu przesiedzianego przed ekranem komputera (powiedziała ta, która zaczyna świrować, gdy przez dwa dni nie wejdzie na internet...). Jednak jakiś czas temu w mojej głowie coś kliknęło, jakby ktoś odblokował zamek, i teraz nie widzę większego problemu w spędzeniu całego dnia oglądając coś na komputerze. Ot, na przykład, Doktora Who 2 maja 2013, zaraz po pierwszej przejażdżce rowerowej w tej... wiosny? Lata? Jesieni? Z resztą... nieważne.

No dobrze. Może to też nie do końca tak. Bo, powiedzmy, Glee nigdy bym nie oglądała przez cały dzień. Kłamczuch tym bardziej. Dresdena raczej też nie, mimo, że go kocham. Z HIMYM i Scrubs też byłoby ciężko. A jednak ten dzień, ów pamiętny 2 maja, który ochrzciłam moim osobistym Dniem Doktora Who, poświęciłam na obejrzenie 240 minut tego wspaniałego serialu, co jest niewątpliwie moim dotychczasowym rekordem (well... Skoro nie oglądam seriali, to raczej nie było mi trudno ustanowić jakiegokolwiek rekordu). Więc cóż mnie tak urzekło, że postanowiłam złamać swoje dogmaty książkoholika?

Po pierwsze - podróże w czasie, rzecz jasna. Swego czasu rzucałam się na każdą książkę związaną z tą tematyką, więc nic dziwnego, że obecność ów wątku jest dla mnie niezwykle interesująca w tym serialu.
Po drugie (które, z resztą, jest ściśle związane z pierwszym wyliczeniem)  - sci-fi. Kiedyś rzucałam się na podróże w czasie, obecnie mam fioła na punkcie szeroko pojętego kultowego science fiction. Bardzo liczyłam na Doktora w tej kwestii, i się nie przeliczyłam. Wcale a wcale :).


Po trzecie (aż dziwnie, że tak daleko. Przecież to najważniejszy element tego serialu!) - Doktor. Trzeba przyznać, że Christopher Eccleston jest specyficznym aktorem - charakterystyczne ruchy i mimika sprawiają, że z początku nie czujemy się zbyt... bezpiecznie, oglądając  impulsywnego człowieka, który potrafi znaleźć się w każdym miejscu na ziemi, w dowolnym okresie historycznym, tym bardziej, że z początku Doktor wcale nie wydaje się jakoś specjalne sympatycznym facetem. Z odcinka na odcinek jednak jego powłoka topnieje, dzięki czemu możemy zaprzyjaźnić się z miłym, wesołym, zabawnym i rozgadanym Doktorem. Muszę przyznać, że choć na początku było mi trudno przyzwyczaić się do takiego bohatera, później nie raz łezka w oku się zakręciła, gdy Doktor stawał w obliczu śmiertelnego zagrożenia.


Po czwarte - towarzysze Doktora. Wiem, że niektórzy mieliby ochotę powiedzieć: "Rose?! A co w niej jest niby takiego nadzwyczajnego?!", jednak tych czytelników pragnę jak najszybciej wyprowadzić z błędu. Rose faktycznie nie jest jakoś specjalnie interesująca. Nie na początku sezonu. W ogóle Rose bardziej zaczęłam lubić w 2 sezonie "Doktora" , więc o niej będzie później (co nie znaczy, że wcześniej też nie była dobra). Towarzyszem Doktora, który absolutnie podbił moje serce w pierwszym sezonie, jest Jack Harkness (John Barrowman) - no bo kto nie może polubić tego wiernego, odważnego i charyzmatycznego oszusta? Nikt, proszę państwa, nikt :).

Dla kogo jest ten serial? Z chęcią powiedziałabym, że dla wszystkich, ale to dość... obszerna grupa ;). Myślę, że "Doktor Who" to serial przede wszystkim dla osób, które lubią science-fiction, podróże w czasie i w kosmosie. Jest to pozycja obowiązkowa dla wszystkich, którzy interesują się kulturą brytyjską, bo serial na stałe się do niej wpisał. Jeżeli nie przepadasz za mentalnością "Mody na sukces" i lubisz bohaterów, których emocje nie są zmienne jak chorągiewka na wietrze, czym prędzej powinnaś/powinieneś zacząć go oglądać. Jeśli lubisz subtelny humor, to także serial dla ciebie. Jeżeli lubisz kształtowanie i interweniowanie w historię świata - "Doktor Who" jest dla ciebie pozycją idealną.

"-What is your name?
- I'm the Doctor.
- Doctor... Who?
- Exactly!"




I tak oto dobiegł końca nasz Fabrykowy konkurs :)
Nikogo raczej nie zdziwiło, że prawidłowa odpowiedź to "52 powody, dla których nienawidzę mojego ojca". Konkurs rozgryźliście bardzo szybko. Jestem pod wrażeniem tym bardziej, że z początku stawiałam na "Hard Eight" ;)

Premiera książki odbędzie się 19 lipca 2013
Do tego czasu musicie się zadowolić cudownym zwiastunem:

poniedziałek, 27 maja 2013

Ostatnia odsłona Fabrykowego konkursu. Muszę was pochwalić, bo bardzo szybko odgadliście prawidłową odpowiedź. Uwaga! - można ich udzielać jeszcze do północy! :)

JAKI TYTUŁ NOSI KSIĄŻKA, KTÓREJ NIEDOKOŃCZONĄ OKŁADKĘ PRZEDSTAWIAMY?

niedziela, 26 maja 2013

„Zagadka” to druga z czterech części cyklu „Księgi Pellinoru” australijskiej pisarki i dziennikarki Alison Croggon. Cykl ten opowiada historię Maerad, młodej dziewczyny, która z niewolnicy w górskiej wiosce staje się prawdziwą bardką. Bardowie tej krainy różnią się jednak od tych, do których jesteśmy przyzwyczajeni – są to raczej jakby magowie, których czary nieodłącznie związane są z muzyką. Dziewczynę od niewolniczego losu ratuje właśnie taki bard, Cadvan, który potem staje się jej przyjacielem, a w końcu mentorem, gdy okazuje się, że i ona posiada niezwykłe zdolności. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że pierwotne zło budzi się w krainie Annar. Zło, które sięga nawet do samego serca światłości – stolicy bardów, Norlochu, z którego Maerad i jej nauczyciel zmuszeni są uciekać.
W tym momencie kończy się pierwsza część cyklu – „Dar”, a zaczyna „Zagadka”. Uciekinierzy uciekają przez morza i góry przed prześladowcami, którzy kiedyś zdawali się być po ich stronie. Sytuację komplikuje fakt, że zależy od nich przyszłość całego Annaru. Aby ją ocalić, muszą odnaleźć Drzewną Pieśń – dawno zaginioną, związaną z istotą wszystkiego, co istnieje. Tylko za jej pomocą mogą pokonać dawno uśpione, a dziś przebudzone zło, i to Maerad jest Wybraną, która może tego dokonać.

Nigdzie nie zagrzeją miejsca. Przemykając się po niedostępnych i wrogich krainach, narażeni są na wiele niebezpieczeństw, a prowadzi ich tylko niejasna wskazówka dotycząca Mądrych Ziomków – ludzi, którzy zaledwie być może wiedzą coś o zaginionej Drzewnej Pieśni.

Styl Alison Croggon jest wciąż taki sam, jak w „Darze” – nieszczególnie lekki, ale też nie uciążliwy. Jej książek nie połyka się w takim sensie, jak, dajmy na to, „Trylogii Czasu” czy „Uczty Dusz”, ale są bardzo przyjemną pozycją. Dosyć uciążliwe są jednak wciąż szczegółowe i zbyt częste opisy, zasadniczo, wszystkiego, co w znacznej większości nie ma nawet związku z fabułą (można jest z czystym sumieniem omijać). Ale żeby być uczciwym, przyznam, że przeszkadzały mi nieco mniej niż w pierwszej części, co może być powiązane z fabułą, która z kolei jest o niebo bardziej interesująca.

I o ile w „Darze” można było zapomnieć o jakichkolwiek właściwie ciężkich przeżyciach emocjonalnych związanych z książką (co jest szczególnie przyjemne dla tych, którzy właśnie po jakiejś książce cierpią i próbują się pozbierać do kupy), o tyle w „Zagadce” sprawia przedstawia się odrobinę inaczej. Tutaj fabuła rozwija się znacznie szybciej, pełna jest zwrotów akcji i zdecydowanie bardziej wciągająca – w szczególnie ekscytujących momentach musiałam odkładać książkę z nadmiaru emocji, co ani razu nie zdarzyło się podczas czytania „Daru”! – czytelnikowi też trudno jest rozstać się z książką na dłużej niż chwila. Może się to wydawać oczywiste, jeśli mówimy o dobrej książce, ale nie miało to miejsca w przypadku „Daru”, który przecież złą książką nie był. Tylko trochę nudną. I zapewne wielu czytelników powie, że „Zagadka” nie jest bynajmniej lepsza, ale ja tu widzę tendencję wzrostową i to mnie cieszy. Jeśli „Kruk” jest napisany w tym stylu, już nie mogę się doczekać, aż się za niego wezmę.

Bohaterowie dalej pięknie się rozwijają i nabierają głębi. Tracą też swoją kryształowość, w której kierunku delikatnie zwracała się Croggon w pierwszej części. Szczególnie dotyczy to Maerad – poznajemy jej nieco ciemniejsze oblicze. Nasza bohaterka dorasta też – poznaje smak miłości, ale nie tak prostej i słodkiej, jak możnaby się spodziewać. To miłość raczej mroczna i nieco niebezpieczna, i jeden z najbardziej interesujących wątków, które wciągnęły mnie bez reszty. Cadvan również pięknie się rozwija. To właściwie chyba moja ulubiona postać, ale nie ma w tym nic zaskakującego, jak sądzę.


Podsumowując – „Zagadka” utrzymuje, a nawet przebija poziom „Daru”. Czytelnikom, którzy śmiertelnie się znudzili pierwszą częścią, jednak nie polecam. Tym, którzy dali jej szansę, i druga z pewnością się spodoba, niech nie liczą jednak na dzieło wywracające kiszki na drugą stronę, odmieniające całkowicie ich życie i odrywające od pracy, rodziny i wszelkich obowiązków, raczej na bardzo, bardzo przyjemną kontynuację tego po mistrzowsku przecież wykreowanego świata, który jest największym atutem tej serii. Mnie osobiście „Zagadka” zajęła miejsce w sercu i wprost nie mogę się doczekać zakończenia tej historii.

Autor: Alison Croggon
Tytuł: Zagadka
Seria: Cykl Pellinoru
Tłumacz: Paulina Braiter
Liczba stron: 432
Wydawnictwo: Galeria książki
Data wydania:  27 czerwca 2012

Recenzję "Zagadki" napisała dla nas Adwokat. Dziękujemy :**

piątek, 24 maja 2013

Odsłona trzecia Fabrykowego konkursu okładkowego. Tym razem również z kilkoma słowami od Wydawnictwa:

"Bardzo dziękuję wszystkim za zaangażowanie!
Kolejna odsłona zawiera kolejną podpowiedź ;)

Nie spodziewaliśmy się, że tak szybko uda Wam się złapać trop… pamiętajcie, że bawimy się do poniedziałku (włącznie)!"


JAKI TYTUŁ NOSI KSIĄŻKA, KTÓREJ NIEDOKOŃCZONĄ OKŁADKĘ PRZEDSTAWIAMY?

czwartek, 23 maja 2013

Odsłona druga Fabrykowego konkursu okładkowego. Tym razem z kilkoma podpowiedziami :)


JAKI TYTUŁ NOSI KSIĄŻKA, KTÓREJ NIEDOKOŃCZONĄ OKŁADKĘ PRZEDSTAWIAMY?

środa, 22 maja 2013

Jak już zapowiadałam kilka dni temu - oto pierwsza odsłona Fabrykowego konkursu okładkowego. Odsłona pierwsza:


JAKI TYTUŁ NOSI KSIĄŻKA, KTÓREJ NIEDOKOŃCZONĄ OKŁADKĘ PRZEDSTAWIAMY?

Powodzenia! :)

poniedziałek, 20 maja 2013



Witam wszystkich serdecznie :)

Mam dla was, moi drodzy czytelnicy, propozycję, myślę, że nie do odrzucenia.
Z związku z wyjątkową wakacyjną premierą, Fabryka Słów organizuje konkurs dla współpracujących blogerów i ich czytelników. Do wygrania pakiet książek, którego część, w wypadku wygranej, obiecuję przeznaczyć na pulę nagród mojego własnego, nieco spóźnionego urodzinowego konkursu.

Zasady są proste:

Przez 5 kolejnych dni, będę otrzymywać od wydawnictwa kolejne odsłony okładki książki, której dotyczy konkurs.

Codziennie na swoim blogu będę publikować jedną kolejną odsłonę okładki z pytaniem „JAKI TYTUŁ NOSI KSIĄŻKA, KTÓREJ NIEDOKOŃCZONĄ OKŁADKĘ PRZEDSTAWIAMY?”

Blogi, które w tym czasie (4 DNI) zbiorą pod okładkami najwięcej komentarzy zawierających poprawną odpowiedź otrzymają od Fabryki Słów pakiety książek!!!

START KONKURSU – ŚRODA 22 maja,
ZAKOŃCZENIE KONKURSU – PONIEDZIAŁEK 27 maja.
OSTATNIA ODSŁONA (wtorek 28 maja) zawierać będzie gotowy projekt okładki – z tej racji nie bierze udziału w konkursie ;)

Do konkursu z chęcią bym dołączyła, ale że to praca zespołowa, wypada się zapytać czy WY!, moi wspaniali czytelnicy, macie w ogóle ochotę brać w czymś takim udział.
Więc jak? Macie ochotę? :)



Przy okazji - im więcej osób będzie wiedziało o możliwości wzięcia udziału w konkursie na tym(!) blogu, tj. Oczami Jenny, tym lepiej! Byłabym więc wdzięczna, gdybyście gdzie nie gdzie o nim wspomnieli :)

poniedziałek, 6 maja 2013

Hm... Tak? Już? Mogę?
Wszystko podłączone?
Super! Ruszamy za 3... 2... 1...


Szanowni czytelnicy, koledzy i koleżanki w branży, przypadkowi i nieprzypadkowi goście.
Zebraliśmy się dziś w tym ważnym dniu, by wydać wyrok oskarżonej, kiedyś znaną pod zbyt wieloma nickami, by je wszystkie spamiętać, obecnie Jennifer Laugh, w życiu pozawirtualnym podpisującej się inicjałami O.J., która 5 maja 2011 roku dopuściła się zbrodni zamordowania z premedytacją własnego dziecka, tragicznie zmarłej zasady "Nigdy, przenigdy i pod żadnym pozorem nie zakładać już w życiu bloga! Never ever!".
Choć dla wielu ludzi jest to z pewnością ogromna strata, zastanówmy się nad ewentualnymi zaletami takiej sytuacji.
Przede wszystkim w/w persona od jakiego czasu, dzięki złamaniu swej świętej zasady, należy do grupy uczniów, którzy dają polonistom nadzieję, że z tego pokolenia jednak wyrośnie ktoś, kto jest w stanie przeczytać tekst i powiedzieć o czym był.
Również dzięki porzuceniu ów reguły, zbrodniarka podwyższa statystyki związane z czytelnictwem w Rzeczpospolitej Polskiej.
Niezwykle ważnym skutkiem porzucenia osobiście narzuconego nakazu jest psychiczna i emocjonalna zmiana oskarżonej - stała się ona odrobinkę bardziej odpowiedzialna i bardziej otwarta na ludzi. Poza tym, dzięki założeniu bloga, zyskała zdecydowanie większy dostęp do książek (jednocześnie odciążając konto rodziców własnymi wydatkami związanymi z kulturalną rozrywką), dzięki którym jest zdecydowanie mniej socjopatyczna, niż w dzieciństwie (przynajmniej tak jej się wydaje).
Biorąc pod uwagę wszelkie w/w pozytywne konsekwencje popełnienia tego jakże zuchwałego czynu i nie zważając na odmienne zdanie osobistości, którym istnienie bloga "Oczami Jenny" się nie podoba, w imieniu Wysokiego Sądu, uniewinniam autorkę ów bloga.

Z wyrazami szacunku,
Mecenas... ??!

Tak, tak, moi drodzy. To już dwa lata, jak założyłam Oczami Jenny. Sama nie mogę w to uwierzyć. Po pierwsze: Kiedy to minęło?! Zdawałoby się, że jeszcze niedawno z sercem pełnym obaw pisałam pierwsze maile do wydawnictw, a tu - proszę! Od tamtego czasu minęły już dwa lata! Niesamowite :). Po drugie: O matulu! Dwa lata?! Jak mi się udało tak długo wytrwać? Z reguły nie trwam przy bloga dłużej niż kilka miesięcy.

Z tego powodu zapragnęłam udogodnić sobie nieco życie, zakładając FanPage mojego bloga na facebook'u. "Jak udogodnić?!" pewnie zadajecie sobie pytanie. "Przecież to tylko dodatkowa robota".
A jaka tam robota! w końcu będę miała miejsce na fejsie, gdzie będę mogła się podzielić rzeczami związanymi z książkami, jednocześnie nie śmiecąc znajomym tablicy :). Poza ty miło będzie z wami porozmawiać nie tylko na temat najnowszej zrecenzowanej książki, a o kilku innych rzeczach z naszego życia. Strona nie jest jeszcze dopieszczona (muszę znaleźć jakieś lepsze zdjęcie profilowe. I w tle. I w ogóle), mimo to - serdecznie zapraszam!
Oficjalny fanpejdż Oczami Jenny