RSS
Facebook
Twitter

czwartek, 30 czerwca 2011


Ze strony eventu:
"Inicjatywa Entego Admina!

Kolejna dobra książka dla młodzieży, która zginęła bez wieści, przygnieciona zbitym tłumem wampirzych pociotków, aniołów upadłych i zmaltretowanych oraz innego paranormalnego tatałajstwa. O ile naprawdę lubię historie z dreszczykiem, głupawe romanse, mrrrrrrok, depresję i tragedie rozmaitej maści, o tyle szlag mnie trafia, gdy na półkach nie sposób znaleźć INNYCH DOBRYCH KSIĄŻEK.

No.

Więc bardzo proszę o ratunek dla "Strażników Veridianu" Marianne Curley. Bo:
a: to dobra, ciekawa, nietuzinkowa powieść;
b: bo zwroty akcji są zaskakujące;
c: bo ma tylko trzy tomy i nie będzie ciągnąć się w nieskończoność;
d: bo drugi tom, "Mrok", wyleciał nam na jesień, a jest taaaaaki ładny ;-);
e: bo, kurczę, nie mam pojęcia, jak w dobie paranormali przebić się z czymś, co jest dobre, ale trochę inne...

Zachęcam do ratowania "Straży", "Mroku" i "Klucza", bo niedługo będziemy mogli wybierać tylko między wampirem, duchem i zmaltretowanym aniołem :)"

"Strażnicy Veridianu" to trylogia o parze nastolatków - Ethanie i Isabel - którzy mają do spełnienia ważną misję. Ona musi nauczyć się wszystkiego o Strażnikach w niemożliwie krótkim czasie, a On jest za to odpowiedzialny. Razem podróżują w czasie i walczą po stronie Porządku w walce z Chaosem. Jeśli im się nie uda... Zbyt wiele ludzi to odczuje i zbyt wiele tajemnic wyjdzie na jaw.

Seria zachwyciła mnie momentalnie - opisem, okładką i fragmentem (czyli zaznajomiłam się z treścią choć odrobinę). Co prawda nie miałam jej jeszcze w ręce, co nie znaczy, że mogę obok takiej akcji, jaką jest ratownie "Strażników" z odmętów wampirów, aniołów i innych mhocznych straszydeł, przejść obojętnie. Byłam jedną z pierwszych osób, które przyłączyły się do wydarzenia i obiecałam sobie, że nie będzie to tylko symboliczne kliknięcie "Wezmę udział" czy "Lubię to" na facebooku.

Proszę więc was. Ruszmy się i coś zróbmy. Cokolwiek. Promujmy książkę wśród znajomych, na blogach, profilach różnych serwisów. Nie możemy pozwolić, by "Strażnicy" zostali brutelnie zeżarci przez krwiożercze potwory i modę początku XXI wieku!

Strona eventu:
Serdecznie zapraszam.

wtorek, 28 czerwca 2011

Sponsorem dzisiejszego posta jest hasło: „Jak już pisałam w poprzedniej recenzji…” :) 

O serii: Marzyliście kiedyś o tym, by zostać obdarowanym mocą? By musieć walczyć ze złem? By być kimś więcej niż kolejną osobą w anonimowym tłumie przechodniów? One z pewnością wiele by dały, by wam to wszystko oddać i wrócić do normalnego życia. Cztery dziewczyny z Los Angeles - Vanessa, Catty, Serena i Jimena - są kimś więcej niż przyjaciółkami. Są Córkami Księżyca, a każda z nich posiada moce, które czasem są prawdziwymi zmorami, szczególnie, gdy chłopak twoich marzeń ma cię właśnie pocałować. Sprawy nie ułatwia im Atrox i jego ofiary (tzn... Wyznawcy, ale ostatecznie to nie robi różnicy), którzy czyhają na życie dziewczyn. Na domiar złego oprócz problemów z cieniami, pojawiają się problemy z facetami - bo w końcu z facetami zawsze muszą być jakieś problemy ;).

O książce: 

NOCNY CIEŃ
W życiu piętnastoletniej Jimeny Castillo - Córki Księżyca potrafiącej przewidywać przyszłość, byłej gangsterce, dwa razy będącej w zakładzie i posiadającej dwa więzienne tatuaże - zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Przede wszystkim wraca do niej Veto - miłość jej życia, która zginęła rok wcześniej w wojnie gangów! Oprócz tego od Cassandry - Wyznawczyni niegdyś zakochanej na zabój w Stantonie - czuć na kilometr, że coś knuje. I choć z biegiem czasu wszystko zaczyna się układać – Veto wrócił na stałe, Cassandra gdzieś niknęła, a trzęsienia ziemi ustały, nadchodzi czas spotkania z Maggie, która informuje Córki Księżyca o nadchodzącym niebezpieczeństwie i prosi o ostrożność, ponieważ Antrox jest niezwykle podstępny. Nie mówiąc już o wizjach, w których Jimena po raz kolejny traci ukochanego. A przecież jej wizje zawsze się sprawdzają…

TAJEMNY ZWÓJ
Dla Catty Turner – Córki Księżyca, która potrafi podróżować w czasie – był to ciężki dzień. Z klasówki z geometrii dostała D, Vanessa się na nią obraziła za tekst o Michaelu Saratodze, a na koniec Kendra – przybrana matka Catty – informuje, że dzwonili do niej z biura Koronera Okręgowego Los Angeles. Dziewczyna dowiaduje się, że jej biologiczna matka nie żyje. Kiedy Córka Księżyca miała 6 lat, Kendra znalazła ją na poboczu drogi prowadzącej przez pustynię. Kiedy Kendra wraz z Catty proszą recepcjonistkę o dowód, że Zoe Reese naprawdę jest matką dziewczyny, ta wyciąga klasówkę Córki Księżyca, z którego dostała A. A właściwie z którego dostanie, bo na klasówce miała być dopiero w przyszłym tygodniu! Na odwrocie kartki były dane dziewczyny napisane jej własną ręką! A wyżej już innym charakterem pisma: „W nagłym wypadku skontaktować się z moją córką”. W między czasie tajemniczy nieznajomy daje jej pewny tajemny zwój, a matka prosi, by nie ufać Maggie. Na domiar złego Chris – chłopak dziewczyny – dziwnie się zachowuje.

Podobnie jak poprzednie części, druga część „Córek Księżyca” autorstwa Lynne Ewing jest książką miłą, sympatyczną, uroczą i odstresowującą, przy której czas leci w zastraszającym tempie. Po raz kolejny jednym z ważniejszych problemów jest chłopak - tym razem należy uratować i zrozumieć dlaczego się dziwnie zachowuje.


W recenzji „W zimnym ogniu” wspomniałam, że jedynym źródłem humoru są kłótnie Jimeny z Collinem. I, niestety, tak jak powiedziałam – kiedy się skończyły, skończył się także humor. Mogę was jednak pocieszyć, że pojawiający się od czasu do czasu w „Nocnym cieniu” Collin i jego zachowanie, sprawia, że nie potrafimy się nie uśmiechnąć. W „Tajemnym zwoju” sytuacja przedstawia się już nieco inaczej – Jimena z Collinem spadają na dalszy plan, natomiast na pierwszym pojawia się Catty – choć ta część przygód Córek Księżyca jest ogólnie… nieco inna od reszty.


Coś co podobało mi się piekielnie w serii, a co jest, z przyczyn oczywistych, spotykane najczęściej w „Nocnym cieniu”, to przypisy. I nie chodzi mi tu przypisy typu „Czym są papryczki jalapeño?” czy „Z czego są zrobione quesadilla?” (co nie znaczy, że i te nie są przydatne ;]), tylko o wyjaśnienia hiszpańskich słów, które co jakiś czas wypowiadane są przez Jimenę. Ja - osoba zakochana w hiszpańskim, a która nie ma warunków do uczenia się tego cudnego latynoskiego języka – jestem tym zachwycona i piszczę ze szczęścia za każdym razem, kiedy widzę, że mam szansę nauczyć się kolejnego słówka.


A jeśli już jesteśmy przy tłumaczeniach… Muszę wspomnieć o tłumaczach (ostatnio spotkałam się z opinią, że recenzenci w ogóle nie zwracają na nich uwagi, a przecież tłumacze tłumacząc utwory sami stają się jakby współautorami książki i to od nich w sporej mierze zależy czy dana pozycja będzie się podobać czytelnikowi czy nie). Szczerze mówiąc wątpię, by komentarze do ich pracy pojawiały się dość często, ze względu na to, że zazwyczaj nie mam porównania i nie wiem czy tłumacz dobrze się sprawdził, jednak w tym przypadku sobie na to pozwolę, ponieważ „Córki Księżyca” były tłumaczone przez trzy różne osoby. W poprzedniej recenzji wspomniałam o „opisach wtórnych”. Kiedy sięgnęłam po „Nocnego cienia” szybko pożałowałam swojej opinii. Czytając przygodę Jimeny miałam nieustające wrażenie déjà vu i długo zastanawiałam się, czy to było naprawdę déjà vu czy może taki sam opis znajdował się w poprzedniej części „Córek”. Kiedy jednak zaczęłam „Tajemny zwój” zdałam sobie sprawę, że napisanie dobrych „opisów wtórnych” jest naprawdę trudne, a mimo to Ewa Bobocińska stanęła na wysokości wyzwania. Czytając „powtórki z rozrywki” czasami nie zdawałam sobie nawet sprawy, że wcześniej dana sytuacja nastąpiła, ponieważ opis idealnie wpasował się w akcję powieści. I mimo że jestem pełna szacunku do Tomasza Illga za doskonałą znajomość dwóch języków obcych, zawiódł mnie strasznie używaniem gotowych tłumaczeń. Za każdym razem jestem oburzona, kiedy recenzenci kopiują opis książki z innych stron, więc takie zagrywki ze strony tłumacza są dla mnie niedopuszczalne.


Na koniec… Napisałam to w poprzedniej recenzji i muszę napisać to i w tej. Krótko, bo krótko, ale muszę. Mam wrażenie, że akcja zbyt szybko idzie do przodu. Wszystko co zaczyna się w danej części, musi się w danej części skończyć. Brak „długodystansowych” wątków, które mogłyby trwać dłużej niż jedna część serii. Nie mamy czasu przyzwyczaić się jakiegoś stanu rzeczy, ponieważ wszystko się nagle kończy, a rozpoczyna coś zupełnie innego.

Oczami Jenny: Jak już pisałam w poprzedniej części – „Córki Księżyca” nie są wymagającą lekturą, a mimo to potrafi zaskakiwać. Za ten fenomen odpowiedzialny jest punkt kulminacyjny. A właściwie dwa punkty kulminacyjne. Jesteśmy nauczeni z książek czy filmów, że jest on jeden, że mowa o nim przez cały czas i że po nim akcja zwalnia, wszystko powoli jest wyjaśniane i nie można spodziewać się czegoś niespodziewanego. Twórczość Lynne Ewing łamie jednak te zasady. Kiedy nie spodziewamy się już niczego nowego, kiedy walka ze złem została już stoczona, okazuje się, że to nie koniec przygody. Wręcz przeciwnie – czeka nas coś naprawdę niezwykłego. I nie boję się teraz o tym mówić, ponieważ nawet mając tę świadomość, bez problemów nabieramy się na dwa punkty kulminacyjne :).

Autor: Lynne Ewing
Tytuł: Nocny cień; Tajemny zwój
Seria: Córki Księżyca
Liczba stron: 360
Wydawnictwo: Jaguar

Data wydania: 15 czerwca 2011 

Polecam:
Wydawnictwo Jaguar 
Forum Córki Księżyca 

Córki Księżyca na facebooku

„Córki Księżyca” dostałam od wydawnictwa Jaguar. Ślicznie dziękuję :).

środa, 22 czerwca 2011

Stosik - odsłona 1.

22 czerwca 2011 roku to data bardzo ważna dla sporej części polskiego społeczeństwa. Właśnie dziś odbyło się zakończenie roku szkolnego 2010/2011. I choć na niektórych czeka jeszcze ostatni egzamin w sierpniu, mnie, na szczęście, to nie dotyczy, dzięki czemu mogę w całości oddać się książkom. Oprócz otrzymania świadectwa (z paskiem ^^), zakończenia nauki i rozpoczęcia wakacji, mam jeszcze jeden powód do radości. Dzisiaj odebrałam ostatnią książę do mojego pierwszego stosika :).

Fot. Jennifer Laugh
Od dołu:

  1. Córki Księżyca II: Nocny cień; Tajemny zwój - Lynne Ewing (Jaguar)
  2. Zwiadowcy: Księga 9 - Halt w niebezpieczeństwie (Jaguar)
  3. Upadli: Nefilim - Thomas E. Sniegowski (Jaguar)
  4. Zawód: Wiedźma cz.1 - Olga Gromyko (Fabryka słów)
  5. Zawód: Wiedźma cz.2 - Olga Gromyko (Fabryka słów)
Jak widać - Jaguar mnie oblega*. Choć nie narzekam :). Co prawda powinna się tu znajdować jeszcze pierwsza część "Córek", jednak jeden pan, z jednego bloga zdążył już je pochwycić wraz z czwartą częścią GONE.

Na dziś to wszystko, a tymczasem życzę wam udanych i pogodnych (czy tam chłodnych - gusta i guściki) wakacji.
FREEDOM! :)

*Co prawda "Wiedźma" jest z Fabryki słów, ale redaktorką była Małgorzata Kaczarowska - pani tłumacz z Jaguara. Przetłumaczyła nam Błękitnokrwistych i Strażników Veridianu.

niedziela, 19 czerwca 2011

Historie idealne po ciężkim tygodniu... :)

O serii: Marzyliście kiedyś o tym, by zostać obdarowanym mocą? By musieć walczyć ze złem? By być kimś więcej niż kolejną osobą w anonimowym tłumie przechodniów? One z pewnością wiele by dały, by wam to wszystko oddać i wrócić do normalnego życia. Cztery dziewczyny z Los Angeles - Vanessa, Catty, Serena i Jimena - są kimś więcej niż przyjaciółkami. Są Córkami Księżyca, a każda z nich posiada moce, które czasem są prawdziwymi zmorami, szczególnie, gdy chłopak twoich marzeń ma cię właśnie pocałować. Sprawy nie ułatwia im Atrox i jego ofiary (tzn... Wyznawcy, ale ostatecznie to nie robi różnicy), którzy czyhają na życie dziewczyn. Na domiar złego oprócz problemów z cieniami, pojawiają się problemy z facetami - bo w końcu z facetami zawsze muszą być jakieś problemy ;).

O książce: Pierwsza myśl jaka nasuwa się po spotkaniu Sereny Killingworth - specyficzna dziewczyna. Krótkie czarne włosy z rudymi końcówkami, kolczyk w języku, niepowtarzalny styl i nieodłączna wiolonczela. Przykładna uczennica, odważna, nigdy się nie poddająca, potrafiąca wróżyć z kart tarota, wspaniała przyjaciółka, mająca niesamowicie przystojnego brata surfera. Ideał. Nikt by się nie spodziewał, że to właśnie ona wraz z przyjaciółkami – Jimeną, Vanessą i Catty – jest Córką Księżyca, choć nie przeszkadza jej to, a nawet cieszy się, że może zrobić coś więcej niż większość ludzi. Do pełni szczęścia brakuje jej jedynie chłopaka. Kiedy ostatnim razem umówiła się z kimś na randkę, była tak zdenerwowana, że odpowiadała na pytania towarzysza, choć nie zadał żadnego z nich. Serena odpowiadała na jego myśli, bowiem ma moc wchodzenia w czyjeś umysły. Pewnego wieczora, kiedy dziewczyna spacerowała po plaży, była świadkiem jednej z ceremonii Antroxa – Frigidus ignis, w której Lecta lub Lectus – Wybranka lub Wybraniec z grona Wyznawców- zyskiwali nieśmiertelność. Następnego dnia Córką Księżyca zainteresował się nowy uczeń – Zahi – który przyjechał z Francji, a na którego to „lecą” wszystkie dziewczyny w szkole. I choć Serena zadurzyła się w nim po uszy, Maggie – podopieczna Córek Księżyca – uważa, że dziewczyna powinna się go wystrzegać. Nie mówiąc już o wizji Jimeny, kiedy to Bogini wchodzi do ziemnego ognia będąc Lectą. Podobnie sądzi Stanton, który zapewnia ją, że Zahi usuwa jej wspomnienia. Tylko niby dlaczego Serena ma ufać Stantonowi?


Podobnie jak poprzednia część, "W zimnym ogniu" jest opowieścią miłą, sympatyczną, uroczą i odstresowującą. Poraz kolejny jednym z ważnejszych problemów głównej bohaterki jest chłopak - tym razem należy go znaleźć, uwieść, schwytać i nie puścić. Schytanym i uwiedzionym jest tym razem Zahi i choć dalszy rozwój wydarzeń jest tak łatwy do przewidzenia - i tak wzdychałam ilekroć jego imię pojawiało się w tekście, choć moje serce w tej serii nadal należy (ogólnie do Johna Tolkiena i Charlesa Williamsa z Kronik Imaginarium Geographica oraz Halta ze Zwiadowców) do Stantona.

Muszę przyznać - fabuła jest przewidywalna. Zaczynając od problemów z chłopakiem, przez Zahiego, aż do ceremonii Frigidus ignis. Cieszę się jednak z tego. Dzięki temu nie... Może nie powinnam mówić dalej, żeby chociaż to pozostało owiane mgiełką tajemnicy? Pogadamy jak przeczytacie :).
Prosty język, wartka akcja i nastoletnie problemy (jakby nie patrzeć - nieco śmieszne. Chłopak?) sprawiają, że książkę czyta się łatwo, szybko i przyjemnie. Kiedy zaczyna się lekturę - nie można od niej tak łatwo odejść.

Kusi mnie, żeby napisać, że humor w książce sprawia, że możemy bez wyrzutów sumienia wybuchnąć śmiechem, jednak... Napisanie tego byłoby kłamstwem. Przynajmniej z moim poczuciem humoru. Sądzę jednak, że nie jest to zbrodnia. Autorka chce utrzymać książkę przynajmniej na takim poziomie, na którym nie ma bezsensowych sytuacji, które nie mają dalszego znaczenia w akcji. Z własnego doświadczenia (ach, to gimnazjum... -.-') wiem, że humor współczesnych młodych ludzi nie jest... Emm... zbyt wymagający i inteligentny (tzn... nie ma w nim nic śmiesznego. Jest zboczony, oparty na przekleństwach i brak mu jakiegokolwiek sensu), więc pominięcie tego elementu życia amerykańskich nastolatek było chyba dobrym pomysłem, choć, jakby nie patrzeć, brakuje mi czasem inteligentnego żartu czy ironii. Jedynym momentem, w którym możemy się pośmiać lub choćby pouśmiechać pod nosem, to rozmowy Jimeny z Collinem - bratem Sereny - którzy za sobą nie przepadają. Subtelne insynuacje i "walnenie prosto z mostu" w rozmowach tych dwojga, sprawia, że mam ochotę czytać ich na okrągło. Jednak i tu mam dla was złą wiadomość - Bogini i surfer pogodzili się pod koniec książki, a z biegiem czasu Collinowi zaczyna podobać się Jimena. Choć biorąc pod uwagę wydarzenia z "Nocnego cienia", nic nie jest jeszcze stracone. Chyba.

A skoro jesteśmy już przy Jimenie i Collinie i ich zgodzie... Mam wrażenie, że mamy do czynienia z kolejną autorką, która za wszelką cenę chce skończyć zaczęty wątek i rozpocząć nowy (jak to miało miejsce w "Z ciemnością jej do twarzy" K. Keaton). Wątek kłótni Bogini i surfera rozpoczął się w "Zimnym ogniu" i w "Zimnym ogniu" się skoczył, czego szalenie żałuję. Kontynuowanie tego pomysłu wniosło by nieco "pikanterii" z normalnego życia do książek, nie mówiąc już wcześniej wspomnianym humorze. Nie wspominając jeszcze o owej Tajemnicy*. Seria "Córki Księżyca" liczy sobie w oryginale 13 części, a już w drugiej żegnamy się z kłótniami i możliwością budowania napięcia związanego z Tajemnicą (którą myślałam poznać dopiero w piątej części!).


Oczami Jenny: Coś, co mi się potwornie spodobało w książkach to tzw. przeze mnie "opisy wtórne" (niestety, nie mogłam znaleźć fachowej nazwy, o ile taka w ogóle istnieje). Chodzi mi o momenty, w których autorka krótko opisuje wydarzenia z poprzedniej części przygód bohaterek. Choć zdania na ten temat są podzielone ("To tylko utrudnia czytanie." "Kto normalny zaczyna czytać serię od połowy?"), uważam, że to bardzo dobre rozwiązanie dla tych, którzy dopiero co zaczynają swoją przygodnę z "Córkami". Dzięki temu nie muszą zaczynać od samego początku, a od części, którą aktualnie mają w ręce, a później dopiero mogą wrócić do części poprzednich, jeśli są ciekawi jak to wyglądało w wersji oryginalnej. Jestem jak najbardziej za :).


Autor: Lynne Ewing
Tytuł: W zimnym ogniu
Seria: Córki księżyca
Tłumacz: Błażej Kubacki
Liczba stron: 174
Wydawnictwo: Jaguar
Data wydania: 18 maja 2011

Polecam:
Wydawnictwo Jaguar
Forum Córki Księżyca
Córki Księżyca na facebooku

„Córki Księżyca” dostałam od wydawnictwa Jaguar. Ślicznie dziękuję :).
--------
* pisząc Tajemnicę z wielkiej litery, mam nadzieję was Nią zaiteresować, byście w końcu sięgnęli po "Córki" :)

niedziela, 12 czerwca 2011

Miał być nowy podpunkt "Bohaterowie" jednak wspomniałam o nich po drodze, a "Oczami Jenny" nie ma, bo... Jakoś nie znalazłam w książce nic, co bym uznała za zaskakujące i ciekawe jednocześnie.




O serii: Nie będzie łatwo. Od zawsze Ari wiedziała, że wyróżnia się z tłumu. Długie, niemal białe włosy i nienaturalnie intensywne zielone oczy są zmorą dziewczyny, których chce się pozbyć  za wszelką cenę. Kiedy jednak dowiaduje się kim jest jest matka, ojciec i ona sama, okazuje się, że jej wygląd jest najmniejszym z jej problemów. Na jej żyje czyha Atena, a jej niesamowite zdolności pragnie posiąść Novem, które opiekuje się Nowym 2 – starym Nowym Orleanem, na które spłynęły dwie klęski żywiołowe jednocześnie. Nie będzie łatwo, jednak Ari ma pod ręką przyjaciół – Sebastiana, mieszkańców domu przy First Street 1331, Michela i resztę dawnych więźniów Ateny – a i Novem nie zamierza zostawiać dziewczyny bez ochrony. Przyszedł czas zemsty.

O książce: Rok 2027. Siedemnasto- i pół –letnia Aristanae próbuje dowiedzieć się kim była jej matka, która porzuciła ją zaraz po wydarzeniach w Nowym 2, a sama zgłosiła się do szpitala psychiatrycznego Rocquemore House. Składając wizytę w ów szpitalu, dziewczyna dowiaduje się, że matka w wigilię swoich dwudziestych pierwszych urodzin popełniła samobójstwo i zostawia córce pudełko po butach z biżuterią i dwoma listami. Jeden z nich adresowany jest do Ari, drugi do Eleni – jej matki. Oba listy miały podobną treść. Nadawczyniom nie udało się uciec od przeznaczenia, na ich rodzinie ciąży klątwa, należy  znaleźć sposób, by ją zdjąć i nie można pozwolić na to, by je złapano. Wbrew zakazowi przybranych rodziców – Bruce’a i Casey – Ari wybiera się do Nowego 2. Tam poznaje Bastiana, Crank, Violet, Duba i Henriego. Z ich pomocą dziewczyna dowiaduje się więcej o rodzicach i klątwie, która na niej spoczywa. Jednak Łowcy τέρας wciąż depczą jej po piętach.

Książka zaskakuje. I to zaskakuje tym jak bardzo idzie po szablonie. Z początku książka robiła na mnie ogromne wrażenie. Podziwiałam autorkę – Kelly Keaton (a właściwie Kelly Gay)– za to, że nie bała się zastosować zużytych już chwytów, jak np. sposóbu opisu wyglądu bohaterki. „Spojrzałam w lustro i zobaczyłam to i to. Kiedyś coś tam z czymś tam. Do tej pory nie mogę uporać się z tym i tamtym. Nie mówiąc już tym i o tym. Mam już tego dość.” Z biegiem czasu zauważyłam jednak, że to nie odwaga, a po prostu styl pisania. Kiedy ma się wrażenie, że nie może być mniej oryginalnie, dochodzi się do momentu, który powala resztę na kolana. Czytając pierwszą część serii o Ari, miałam wrażenie jakbym czytała książkę napisaną przez nastolatkę, która pragnie w przyszłości zostać pisarką. Szczerze mówiąc – gdybym chciała czytać takie książki cały czas, zostałabym nauczycielką języka polskiego w gimnazjum, zadawałabym co rusz opowiadanie do napisania i dodawała co jakiś czas przekleństwa do tych lepszych wśród przeciętnych. I mówię to ja – uczennica gimnazjum kończącz drugą klasę, która prace klasowe z języka polskiego pisze na cztery albo słabe pięć.


Rozumiem, że autorka pisała trochę czasu tę książkę, przywiązała się już do bohaterów i żyje kolejnymi częściami, jednak mam wrażenie, że relacje między uczestnikami wydarzeń zbyt szybko się rozwijają, np. te między Ari a Bastianem. Dziewczyna poznała Sebastiana pierwszego dnia wieczorem, w dodatku nie za bardzo za sobą przepadali. Drugiego dnia, natomiast, wystarczyło, żeby zemdlała na środku ulicy, a tuż po jej przebudzeniu zaczynają się tulić, kleić do siebie i całować. Nie, że mam coś przeciwko ich związkowi (mnie Bastian spodobał się od pierwszej chwili), mam jednak wrażenie, że wszystko dzieje się zbyt szybko. 

Nie mówiąc już o tym, że później autorka jakby zapomniała o tym, że tych dwoje bohaterów jest razem.
Poza tym – w pewnym momencie doświadczyłam „wszechwiedzącego autora”, tzn. autor wie wszystko, a czytelnik nic. Żeby wyjaśnić o co chodzi, muszę uchylić rąbka tajemnicy – Ari jest gorgoną. A dowiadujemy się o tym ni stąd, ni zowąd, więc zaczynamy się zastanawiać czy nie skleiły nam się przypadkiem kartki. W końcu Ari boi się węży, jej matka „miała omamy”, że wychodzą z je głowy, a tu nagle widzimy:

„Węże. Co najmniej trzydzieści. Zebrały się na brzegu mokradeł, tam gdzie woda stykała się z ziemią. Unosiły się na powierzchni. Razem. Zwabione tutaj. Wpatrywały się w grobowiec. We mnie. Wpatrywały się we mnie. (…)Moim ciałem wstrząsnął gwałtowny dreszcz. Mocno potarłam twarz, próbując zetrzeć obraz tkwiący w mojej głowie i pozbyć się przerażającej świadomości, że węże przybyły po to, by zobaczyć mnie. By oddać cześć swojej królowej. Meduzie. Gorgonie.”
i przez co najmniej piętnaście minut zastanawiamy się kiedy się o tym dowiedzieliśmy. Dopiero później przypominamy sobie, że kilka stron wcześniej było o tym, że Atena rzuciła na potomkinię Ari klątwę, która „niesie za sobą brzydotę i truciznę” jednak to tyle co wiemy o tym, jak zrodziła się Meduza. Co prawda istnieje prawdopodobieństwo, że zabieg był celowy, jednak… Chyba żadnemu czytelnikowi nie przypadł do gustu. 


Ponadto – odniosłam wrażenie, że w połowie książki autorka postanowiła zmienić koncept dotyczący głównej bohaterki. Z początku Ari wydawała mi się postacią silną, pewną siebie, która nie daje sobie w kaszę dmuchać, która potrafi skopać tyłek największym mięśniakom, a bliski kontakt z bogami nic by jej nie zrobił. W pewnym momencie dziewczyna zmienia się nie do poznania niewiadomo kiedy i z jakiego powodu. Staje się krucha, delikatna, ulotna. Gdyby ją dotknąć – rozsypałaby się w drobny mak. Naiwna, straciła zdolność łączenia faktów i racjonalnego myślenia w trudnych sytuacjach. A pod koniec książki – żądna krwi. Gdyby Novem nie zgodziło się na żądania, jakie im przedstawiła, momentalnie rozniosłaby w pył całe Nowe 2. Gdyby jeszcze te zmiany były czymś spowodowane… Wydaje się jednak, że autorka zmienia osobowość Ari dla jej „widzi mi się” lub dlatego, że zapomniała, jaka była przed chwilą (przy czym druga możliwość wydaje mi się mało prawdopodobna). 


Co, oprócz tego wszystkiego, doprowadzało mnie jeszcze do szewskiej pasji? Opisy strojów! Byłam wdzięczna autorce, kiedy opisała suknie balowe Ari i Violet, jednak w reszcie przypadków mogła sobie dać spokój. Tym bardziej, że główna bohaterka i tak zawsze była ubrana na czarno od stóp do głów. 
Mimo to – widzę potencjał. Pomysł na historię jest ciekawy, bohaterowie konkretni (nie licząc nieszczęsnej Ari), z biegiem czasu talent autorki się rozwinie i nie będzie musiała stosować starych chwytów rodem z blogów („zrobiła poranne czynności, letki (sic!) makijaż i zeszła na dół na śniadanie”). Choć na to już chyba nieco za późno – po wydaniu czterech książek i trzech latach pracy nad nimi. 


Niezłą robotę wykonał także grafik, który wykonał okładkę do książki. Szczerze mówiąc to właśnie przez nią postanowiłam sięgnąć po tę pozycję. Kiedy stałam we Wrocławskim „Notabene” i musiałam wybrać między „Z ciemnością jej do twarzy” (K. Keaton), „Skrzydła Laurel” (A.Pike) a „Syreną” (T.Raybun), wybrałam właśnie „Ciemność” ze względu na okładkę. Szłam w ślepo – nie czytałam wcześniej żadnych opinii, tytuły podanych książek obiły mi się jedynie raz czy dwa o uszy, a na tyle okładki patrzała wyłącznie, by sprawdzić cenę. Jak widać – przysłowie „Nie oceniaj książki po okładce” jest wciąż aktualne.




Autor: Kelly Keaton
Tytuł: Z ciemnością jej do twarzy
Seria: O
Tłumacz: Anna Gralak
Liczba stron: 264
Wydawnictwo: Znak emotikon

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Uwaga! Seria dla czytelników o mocnych nerwach.

O serii: Wszyscy powyżej 15 roku życia znikają. Nauczyciele. Lekarze. Policjanci. Rodzice. A nawet uczniowie. Wolność? Swoboda? Brak zasad? Z pewnością. Nikt jednak nie spodziewa się, że może to doprowadzić do nieopisanej katastrofy. W Perdido Beach - miasteczku na zachodnim wybrzeżu Oceanu Spokojnego, gdzieś w Californii - zapanował chaos. Pół tysiąca dzieciaków zostało bez rodziców, a wszystko spoczywa na barkach Sama Temple - surfera, który do tej pory nie miał żadnych zmartwień. Ponad to: Orc i jego ludzie próbują objąć władzę, wokół miasteczka wyrósł znikąd tajemniczy mur, z Coates Academy przyjechał Caine z "kolegami", a tajemnicza Ciemność próbuje pożreć dzieci. I aż trudno uwierzyć, że za to wszystko odpowiedzialny jest pięcioletni chłopiec...


O książce: Lekcja historii. Wszystko tak jak zawsze: gorąco, duszno, nauczyciel nudzi wojną secesyjną, a każdy robi cokolwiek, byle tylko nie zasnąć. I nagle wszystko się zmieniło. Wraz ze zniknięciem dorosłych - ład i porządek. Dzieciaki czując się wolne, robią co tylko chcą. Grają na konsolach przez cały dzień, obżerają się słodyczami, warzywa i owoce wyrzucają do śmieci. Kradną, uciekają, powodują bójki. Pragną władzy. Jednym słowem: chaos. A wraz z nim do serc młodych ludzi zakrada się niepokój. W jednej chwili wszyscy pojmują, że potrzebują przywódcy. Pech chciał, że stał się nim Sam Temple - młody surfer, z którego, jeszcze niedawno wszyscy szydzili. I choć nie ma na to najmniejszej ochoty, musi walczyć, by tego stanowiska nie objął okrutny Orc z lizusem Howardem czy niebezpieczny Caine z tajemniczą Dianą i  psychicznym Drake'iem. A przecież ma tylko niecałe 300 godzin...

Cała seria "GONE" nie jest lekką lekturą, choć z pewnością "Niepokój" jest najłatwiejszy. Postapokalityczny świat - ETAP (Ekstremalne Terytorium Alei Promieniotwórczej) - w którym muszą żyć bohaterowie historii, jest bardzo realistyczny pod względem życia codziennego. Większość dzieciaków w wieku 8-15 lat nie ma jeszcze świadomości, jakie mogą być konsekwencje ich czynów. I właśnie tego próbuje nauczyć autor serii - Michael Grant. Próbuje nauczyć, że istnieje coś takiego jak ciąg przyczynowo-skutkowy, a także, że każdy czyn ma swoje konsekwencje. A ponieważ przekazuje tę wiedzę w dość radykalny sposób, każdy, kto przeczytał jego książki, wiedzę na ten temat zdobył.

Gdyby możliwe było posiadanie mocy, opis wydarzeń zawartych w książce również odpowiadałby nam zachowaniu nastolatek w normalnym świecie. Z początku niepokój i respekt przed dzieciakami posiadającymi niezwykłe zdolności, a później bunty i bójki (choć te jeszcze nie mają miejsca w fazie pierwszej). Skąd to wiem? Wystarczy spojrzeć na nieco zamożniejsze dzieciaki (zarówno te, które się tym szczycą, jak i te, które tego nie chcą) i ludzi wokół nich (zazdrosne, pogardzające, jak i mające wszystko gdzieś). Według mnie sytuacja jest identyczna i doskonale opisana przez autora z dreszczykiem emocji.
Wbrew pozorom książka jest napisana naprawdę prostym językiem, który łatwo trafia do młodzieży. Ponadto - większość problemów jakie dotyka bohaterów, są bardziej realne niż może nam się to wydawać. Szkolne osiłki, pierwsze miłości, zdrady przyjaciół są prawdziwymi problemami młodych ludzi. Nie potrzeba nam więc tajemniczych stworzeń, niezwykłych zdolności i zmutowanych zwierząt, by stworzyć niesamowity thriller (choć te z pewnością nie przeszkadzają w takiej sytuacji).

Jeśli chodzi o rozwój akcji... Proszę się nie zrażać początkiem. Pierwsza połowa książki jest dość nudna i opisuje - no cóż - początki, więc (szczerze mówiąc) nijak można wprowadzić tam żwawą akcję. Jednak kiedy dotrzemy do momentu, w którym pojawia się Caine z Dianą i Drake'm, nie możemy się oderwać od książki, mimo, że tak tak naprawdę dopiero co się rozpoczyna.

Oczami Jenny: Celowo w recenzję wplatałam co rusz słowo "niepokój". Sama długo zastanawiałam się, dlaczego faza pierwsza w polskiej wersji jest właśnie "Niepokojem" - w oryginale książki są po prostu nazwane GONE, HUNGER, LIES, PLAGUE, FEAR, LIGHT. Z początku sądziłam, że wydawnictwo wybrało "pierwsze lepsze" słowo, bowiem za pierwszym razem tego "niepokoju" u dzieciaków nie widać. Kiedy jednak zagłębiamy się w opowieść (jak zrobiłam to ja, pisząc tę recenzję), zauważamy, że faktycznie - dzieciaki się boją, są pełne niepokoju i potrzebują kogoś, kto zapewni im bezpieczeństwo. Pech chciał, że padło na Sama, który chyba nie do końca sobie z wszystkim radzi... :)
Jestem przyjemnie zaskoczona i dumna z wydawnictwa Jaguar - lepszego tytułu na fazę pierwszą opowieści GONE nie mogli znaleźć.

Autor: Michael Grant
Tytuł: Faza pierwsza: Niepokój
Seria: GONE
Tłumacz: Jacek DrewnowskiLiczba stron: 528
Wydawnictwo: Jaguar
Data wydania: 23(?) września 2009

Polecam:
Wydawnictwo Jaguar
Forum GONE
GONE na facebooku