RSS
Facebook
Twitter

piątek, 30 grudnia 2011

W ciągu całego dotychczasowego życia, wyobrażałam sobie siebie w prze najróżniejszych rolach - dziennikarki, pisarki, nauczycielki, tancerki, farmaceutki, grafika komputerowego, aktorki, pani fotograf, pani architekt czy choćby piosenkarki! Nigdy mi nie przyszło jednak na myśl, że mogę zostać recenzentką. A wszystko zaczęło się 4 maja na blogu wydawnictwa Jaguar... Ale o tym może kiedy indziej :).

Od dawna kochałam czytać. Konkretnie chyba od 4 klasy podstawówki, kiedy na urodziny dostałam "Proroctwo Kamieni" Flavii Bujor, które pokochałam całym sercem. Jednak nigdy nie przeczytałam tyle książek, ile w tym roku. Na swojej liście mam 42 tytuły 24 różnych autorów. Napisałam 18 recenzji, nawiązałam współpracę z 8 ośmioma wydawnictwami, a także udało mi się załapać na portal ParanormalBookS , w którym ekipa jest wprost fenomenalna - od Pani Kierownik przez korektorki, tłumaczki i recenzentki, po redaktor działów i naszego Manager'a marketingu :).

W tym czasie dołączyłam także do forum FantasyBook, na którym poznałam wiele fantastycznych osóbek :D. A skoro jesteśmy już przy fantastycznych osóbkach... Dzięki "Oczami Jenny" poznałam AnnieK, Nadeine (nie martw się - list się pisze! Muszę tylko go przepisać, bo strasznie nabazgrałam), SuzanDragon, Tristezzę, a także namówiłam Matta do założenia swojego bloga :P. Poznałam oczywiście o wiele wiele więcej, ale to z nimi dzielę szalone wspomnienia.

Udało mi się nawet zrobić własne TOP 20 roku 2011:
  1. Królowie Clonmelu (John Flanagan)
  2. Pieśni ziemi (Elspeth Cooper)
  3. Trylogia czasu (Kerstin Gier)
  4. Protektorat Parasola (Gail Carriger)
  5. Straż (Marianne Curley)
  6. Wiedźma naczelna (Olga Gromyko)
  7. Nevermore – kruk (Kelly Creigh)
  8.  Halt w niebezpieczeństwie (John Flanagan)
  9.  Faza czwarta: Plaga (Michael Grant)
  10.  Pomiędzy (Tara Hudson)
  11. Uczeń smoka (James Owen)
  12. Thor (Wolfgang Hohlbein)
  13.  Świt demonów (William Hussey)
  14.  Trojka (Stepan Chapman)
  15. Oddech nocy (Lesley Livingston)
  16. Inni (Ewa Draga)
  17.  Córki Księżyca (Lynne Ewing)
  18. Z ciemnością jej do twarzy (Kelly Keaton)
  19. Pożeracz snów (Bettina Belitz)
  20.  Zew nocy (Keri Arthur)
Dziękuję wam wszystkim serdecznie i mam nadzieję, że przyszły rok będzie równie udany jak ten :).
Wystrzałowego sylwestra życzę!

środa, 21 grudnia 2011

Wolfgang Hohlbein - Saga Asgard - Thor

Wolfgang Hohlbein jest jednym z najsłynniejszych pisarzy niemieckich, który nie bez powodu został nazwanye królem literatury fantasy. Ponad 250 wydanych książek (stan z sierpnia 2004) z gatunku fantasy, science fiction, horror i historycznych , ponad 37 milionów sprzedanych egzemplarzy, przetłumaczone na niemal 40 języków. Niegdyś pracownik administracji przemysłowej, od 1983r. zawodowy pisarz, który opisał losy m.in. Indiany Jonesa, Maga z Salem („Der Hexer von Salem”) czy bohaterów Legend Camelotu. Nagrodzony przez wydawnictwo Ueberreuter za  fantastyczną bajkę „Märchenmond”. Mąż i ojciec znanych pisarek – Haike, z którą napisał parę książek, i Rebecci Hohlbein. „Saga Asgard” luźno oparta na mitologii nordyckiej jest jednym z jego nowych projektów.

Według legend Midgard jest jednym z dziewięciu światów, krainą zamieszkaną przez ludzi, wewnątrz starożytnego Drzewa Świata Yggdrasil. Znajduje się ona na środku nieprzebytego oceanu, w którym żyje olbrzymi wąż morski Jormungand – potwór tak wielki, że jego zwoje otaczają cały świat, a on pożera swój własny ogon. Jest rajem na ziemi, gdzie każdy może zacząć od początku, bez względu na swoją przeszłość. Jest ideą i nadzieją na lepsze jutro. W rzeczywistości Midgard jest małą osadą w dolinie pośród gór, w której mieści się nie więcej niż 300 ludzi, gdzie w jednej z chatek mieszka kowal z żoną i dwójką dzieci. Kowal o dość nietypowym imieniu, jakim jest Thor. Mężczyzna do niedawna jednak nie miał imienia. Obudził się w wysokich górach podczas burzy śnieżnej, nie wiedząc kim jest, kim był i co go czeka w życiu. A przecież przyszłość boga zawsze zapowiada się nader interesująco…

Książki można porównać do trzech rodzajów spotkań towarzyskich. Te jednotomowe historie (np. „Proroctwo kamieni" Flavii Bujor) są jak przypadkowe spotkania na mieście ze starymi znajomymi ze szkoły. Bawiliśmy się świetnie,  wiele się dowiedzieliśmy, będzie o czym później rozmawiać z przyjaciółmi i na długo tego nie zapomnimy, ale szybko tego się nie powtórzy, jeśli w ogóle.
Serie czy sagi (np. „Kroniki rodu Kane” R.Riordana, „Dom nocy” P.C i K. Cast czy „Jutro” J.Mardena) są niczym cotygodniowe imprezy w klubach z przyjaciółmi. Weszło nam to już w krew, stało się częścią naszego harmonogramu, nie możemy się doczekać, kiedy znów będziemy mogli się zabawić i nie potrafimy sobie wyobrazić, że kiedyś mogą się skończyć.
Książki, które nieco przerażają swoją obszernością, tzw. „cegły”, („Hyperversum” C.Randall) mają w sobie coś tych ogromnych imprez, które są 1-2 razy w roku, np. sylwester. Okazja do wzięcia udziału w czymś takim zdarza się niezbyt często, impreza trwa długo, a gdy się skończy czujemy się syci i w pełni usatysfakcjonowani. I właśnie do tych ostatnich należy „Thor”.

Cała recenzja na

-------------------------------------------
Ze względu na to, że do gwiazdki raczej już nic nie napiszę, chciałabym wam wszystkich, drodzy czytelnicy, życzyć dobrych wesołych świąt, dobrego karpia, smacznych makiełek i wielu prezentów - oczywiście książek.
Wesołych Świąt!

sobota, 10 grudnia 2011

Stosik - odsłona 5

Przepraszam.
Jestem okropna.
Znów łapie mnie leń i znów przestaję publikować recenzje... Coś trzeba z tym zrobić...
Na pocieszenie za to powiem, że już się szykują dwie-trzy nowe recenzje, mam więc nadzieję, że grudniu nie będzie takiej strasznej posuchy. Tym bardziej, że przeczytałam już wszystkie egzemplarze recenzyjne.
No, ale! Wróćmy do tematu!
Stosik! ^^ Październikowo-listopadowy

fot. Jennifer Laugh
Od dołu:
  1. Wielka Księga Demonów Polskich - Barbara i Adam Podgórscy (Wydawnictwo KOS) - zakup własny w ramach zachwytu nad mitologią słowiańską. Jenżi Baby ^^
  2. Dar - Alison Croggon (Wydawnictwo Galeria Książki) - wygrana w konkursie na Nastku
  3. Trylogia czasu: Czerwień Rubinu - Kerstin Gier (Wydawnictwo Egmont) - w ramach współpracy z wydawnictwem
  4. Trylogia czasu: Błękit Szafiru - Kerstin Gier (Wydawnictwo Egmont) - w ramach współpracy z wydawnictwem
  5. Protektorat Parasola: Bezduszna - Gail Carriger (Wydawnictwo Prószyński i S-ka) - zakup własny
  6. Protektorat Parasola: Bezzmienna - Gail Carriger (Wydawnictwo Prószyński i S-ka) - egzemplarz recenzencki od portalu ParanormalBooks (recenzja)
  7. Protektorat Parasola: Bezgrzeszna - Gail Carriger (Wydawnictwo Prószyński i S-ka) - egzemplarz recenzencki od portalu ParanormalBooks
Skromnie ilościowo, ale jak bogato jakościowo! No, i tak ma być zawsze ;).
Niedługo recenzje pod opieką bogów nordyckich i... parasolek.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

 O podróży sterowcem w odmętach eteru...
Sięgając po raz pierwszy po Protektorat Parasola, miałam najróżniejsze wyobrażenia „Bezzmiennej”. Spodziewałam się wszystkiego: od ckliwego romansu, przez dramat psychologiczny, do arcyskomplikowanego kryminału. A jednak mimo wszystko książka mnie zaskoczyła.
Lorda Conalla Maccona nie trzeba nikomu przedstawić. Ten gwałtowny, porywczy i dość głośny Szkot jest jednym z najsłynniejszych dżentelmenów wiktoriańskiego Londynu. Dżentelmenem, który przez niemal dwieście lat był kawalerem! Na szczęście, nie długo po poznaniu panny Alexii Tarabotti, londyńskie gazety mogły oświadczyć, że alfa watahy Woolsey znalazł sobie małżonkę. Szczęście młodej pary (a właściwie Alexii) nie trwa jednak długo: małżonek nagle znika, zostawiając na jej głowie pułk nadprzyrodzonych żołnierzy i tabun zaklętych duchów na trawniku, przyjaciółka wychodzi za mąż, matka przywozi irytującą siostrę, nie mówiąc już o tym, że w Londynie panuje dziwny wirus śmiertelności.  O nie! – lady Maccon nie pozwoli na to, by wszystko to spoczywało na jej barkach!  Wyrusza z garstką przyjaciół, służby i szpiegów do Szkocji śladami męża, by znaleźć powód jego nieoczekiwanego wyjazdu. Nikt się jednak nie spodziewa takiego obrotu sprawy…

Gdy tylko skończyłam ostatnią stronę drugiego tomu serii Gail Carriger zaczęłam się zastanawiać jak krótko, acz precyzyjne opisać tę książkę, tak by spodobało się to moim znajomym. Uznałam, że „paranormalna powieść detektywistyczna z wątkiem miłosnym w tle” doskonale odzwierciedli charakter książki.  I choć wątkowi detektywistycznemu jest bliżej do Byka Kreteńskiego z Herkulesem Poirot niż do Psa Baskerville’ów z Sherlockiem Holmes’em, nadal mamy do czynienia z intrygującą zagadką. Wątki miłosne dodają historii smaczku (zamiary Felicity względem Tunstella były całkowicie nieodpowiednie – podobnie zresztą jak zamiary panny Ivy – a zachowanie madame Lefoux było co najmniej niepoprawne i niezwykle kontrowersyjne!), a obecność wampirów, wilkołaków, bezdusznych i duchów było wisienką na szczycie tortu (choć dla mnie bardziej odpowiednie byłoby porównanie do warstwy cukru-pudru na napoleonce).

Cała recenzja na

niedziela, 6 listopada 2011

 Klasyka literatury fantasy...

Ursuli Le Guin nie trzeba przedstawiać miłośnikom fantastyki. Ta 82-letnia mieszkanka Portland w stanie Oregon (USA) jest lubiana i poważana przez czytelników na całym świecie. Przygody Geda i innych mieszkańców Ziemiomorza czy Reconnona i reszty świata Ekumena jest znana wielu czytelnikom, którzy nie boją się przyznać, że są fanami autorki. Jej książki znajdują się nie tylko w kanonie literatury fantasy, ale można się z nimi spotkać również na ławkach szkolnych klas.

Nie od zawsze było wiadomo, że Duny ma magiczne zdolności. Gdyby ktoś powiedział jego rodzinie, że ten wysoki, zapalczywy, krzykliwy, hardy i pełen gniewu chłopak zostanie wspaniałym magiem, od razu zostałby wyśmiany. A jednak w młodzieńcu ukazały się zdolności, dzięki którym zaczął się kształcić – najpierw u ciotki, następnie u Ogiona Milczącego, gdzie zostało mu nadane dorosłe imię Ged i przezwisko Krogulec, by na ostatku trafić do szkoły magii na wyspie Roke. Jednak przez nieuwagę i nierozsądek młodzieńca, ze świata umarłych na ziemię przychodzi Cień, z którym Ged będzie musiał się mierzyć przez długi czas.

Jak na moje dotychczasowe doświadczenie, przeczytałam wiele książek, w których zawarta była magia. Magowie posługiwali się różdżkami, rzucali zaklęcia, pobierali energię z otaczającej ich materii czy z siebie samych, sięgali po Pieśń, jednakże niezależnie od tego skąd czerpali moc, zawsze ich postać była owiana tajemnicą, strachem, kojarzeni byli z elitarnymi zgromadzeniami. Dla zwykłych ludzi byli kimś niezwykłym. Le Guin postanowiła jednak spojrzeć na całą tę sprawę z nieco innej perspektywy. Magia w Ziemiomorzu była tak realistyczna, jak tylko mogła być. Autorka określiła jej podstawy, opisała ją, podzieliła magów na kategorie. Dzięki temu „zawód” maga nie jest dla mieszkańców Ziemiomorza czymś strasznym, a całkiem naturalnym. Owszem – nieco bardziej niezwykłym, ale w żadnym stopniu nie wiąże się to z mieszkaniem na pustkowiu, na tajemniczych wyspach i zadawaniu się z wszelakimi możliwymi potworami. Dodatkowo dzięki temu, że przekazują reszcie społeczeństwa tradycję i kulturę, a także pieśni oraz legendy, są jego ważnym elementem, co sprawia, że są jeszcze bardziej naturalni. To właśnie dlatego powieść Ursuli Le Guin jest taka niesamowita.

Cała recenzja na

sobota, 29 października 2011

W innej rzeczywistości...

"Niech się przypomni stara pieśń,
Pieśń naszej ziemi matki.
Gdzie rozrywają serce jej,
Sępy , szakale i wrony,
I nikt nie wyda w sprawie jej,

Jednego słowa obrony."
"Pieśń Ziemi" - Krysta10


Gair nie powinien żyć. Nie za to kim jest. A jest czarodziejem, który nie dość, że żyje w Świętym Mieście, to jeszcze jest bogobojnym nowicjuszem Zakonu Suvaeon. A przecież Księga Eador jasno mówi: „Nie dozwolisz żyć czarownikowi.” Gruby sznur już dawno powinien zawisnąć na jego szyi. Jego ciało od dawna powinno być pochłonięte przez płomienie. A jednak młodzieniec żyje i ma się całkiem dobrze. Ansel – preceptor Zakonu – daruje mu karę śmierci, żąda jednak opuszczenia parafii oraz naznacza ekskomuniką i piętnem. Od tej pory chłopakiem opiekuje się Alderan i zabiera go na Zachodnie Wyspy, gdzie całe jego życie stanie na głowie.

Gdy skończyłam ”Pieśni Ziemi”, ze smutkiem spojrzałam na okładkę i stwierdziłam, że we współczesnych czasach, dobra reklama może już tylko skrzywdzić książkę. „ Jedna z najlepszych powieści fantasy 2011” kłuje w oczy pod tytułem. „Mhm, mhm. Oczywiście. Jak zawsze.” pomyślałam, choć i tak zdecydowałam się na przeczytanie powieści. Przysłowie „Nie oceniaj książki po okładce” – nadal aktualne. Ale zacznijmy od początku.

„Pieśni ziemi” zostały napisane prostym, dostępnym dla każdego językiem. Pomimo małej ilości dialogów (w porównaniu z 3-4 stronowym tekstem ciągłym), w książce rzadko spotykamy się z rozciągłymi i nużącymi opisami otaczającej bohaterów przyrody. Fabuła wciąga bez reszty, przez co historię się po prostu pochłania. Nie licząc pierwszych 80 stron, przez które ciężko mi było przebrnąć (ze względu na to, że nie chciałam na książkę patrzeć pod względem kolejnej pracy, a pod względem rozrywki), książkę przeczytałam w nieco zapracowany weekend.

Cała recenzja na

Autor: Elspeth Cooper
Tytuł: Pieśni ziemi
Seria: The Wild Hunt
Tłumacz: Przemysław Bieliński
Liczba stron: 398
Wydawnictwo: Amber
Data wydania: 2 sierpnia 2011

poniedziałek, 10 października 2011

 Witam. Już na samym początku chciałam was przeprosić za wrzesień... Wrzesień, jak to wrzesień, oznacza rozpoczęcie nowego roku szkolnego, a to z kolei oznacza, że Jenny się JESZCZE chce. Czyli, krótko mówiąc, miałam wiele na głowie (codziennie siedzę w szkole do 15, a trzeba jeszcze znaleźć czas na 4 godziny angielskiego, godzinę tańcy, czas na książki i na naukę) i nie potrafiłam sobie wygospodarować czasu na recenzje. Teraz jednak jest październik, czyli Jenny się już nie chce, a co oznacza że ma więcej czasu.
Skończmy jednak ten przykry temat i skupmy się na tym co naprawdę ważne - książki ^^.

fot. Jennifer Laugh
Stosik w (prawie)całej okazałości. Walczyłam z sobą, by nie wrzucać dzisiaj tego stosika, bo miałam ambitny plan ukazać wam dwumiesięczny, ale kiedy dorwałam w swoje ręce "Mrok", nie mogłam się oprzeć. A więc - stosik półtoramiesięczny :).
Przepraszam za jakość zdjęć, ale wcięło mi gdzieś kabel USB od telefonu, więc zdjęcia musiałam robić mp4, a ona z kolei nie przepada za książkami w twardej oprawie (czyli Mirą i Cesarstwem). Nie mówiąc już o walce z oświetleniem... Ech, zaczynam doceniać moje 1,3 MPx w komórce...

fot. Jennifer Laugh
Od góry:
  1. Pieśni ziemi - Elspeth Cooper (Wydawnictwo Amber) - egzemplarz recenzencki od portalu ParanormalBooks
  2. Przekraczając granice - Oksana Pankiejewa (Wydawnictwo Fabryka Słów) - zakup własny w Empiku
  3. (O Kelley i Sonnym:)Oddech nocy - Lesley Livingston (Wydawnictwo Jaguar) - przedpremierowy egzemplarz recenzencki w ramach współpracy z wydawnictwem
  4. Dogonić rozwiane marzenia - Elizabeth Flock (Wydawnictwo Mira) - w ramach współpracy z wydawnictwem
  5. Obudzić szczęście - Susan Wiggs (Wydawnictwo Mira) - j.w.
  6. Saga Asgard: Thor - Wolfgang Hohlbein (Wydawnictwo Telbit) - egzemplarz recenzencki od portalu ParanormalBooks
  7. Cesarstwo - Steven Saylor (Dom Wydawniczy Rebis) - wygrana w konkursie na fanpage'u dużeKa
fot. Jennifer Laugh
Od góry:
  1. Wilżyńska Dolina: Opowieści z Wilżyńskiej Doliny - Anna Brzezińska (Agencja Wydawnicza Runa) - zakup własny na Allegro
  2. Wolha Redna: Wiedźma Opiekunka cz.2 - Olga Gromyko (Wydawnictwo Fabryka Słów) - zakup własny w Empiku
  3. Wolha Redna: Wiedźma Opiekunka cz.1 - Olga Gromyko (Wydawnictwo Fabryka Słów) - j.w.
  4. Władcy podziemi: Mroczny szept - Gena Showalter (Wydawnictwo Mira) - w ramach współpracy z wydawnictwem
  5. Łowca czarownic: Świt demonów - William Hussey (Wydawnictwo Jaguar) - wygrana w konkursie na portalu Qfant
  6. Strażnicy Veridianu: Mrok - Marianne Curley (Wydawnictwo Jaguar) - w ramach współpracy z wydawnictwem
  7. (Hereafter:) Pomiędzy - Tara Hudson (Wydawnictwo Jaguar) - j.w.
  8. Upadli: Raj utracony - Thomas E. Sniegowski (Wydawnictwo Jaguar) - wygrana w konkursie na Efantastyce
fot. Jennifer Laugh
W między czasie doszło kilka ślicznych zakładek. Od lewej: "paranormalowa" ze wstążką, lekko stronnicza Pani Kasia od SuzanDragon, Halt, Arkarian, Wampirza Wiedźma i Excalibur od Nadeine.

for. Jennifer Laugh
 A oto niespodzianka z Pomiędzy - kalendarzyk Nevermore. Zdjęcie nie jest zachwycające, ale w zamyśle kalendarzyk wygląda TAK.

fot. Jennifer Laugh
 A skoro już się wszystkim bezczelnie chwalę... To pochwalę i się swoją skromną wideoteką - dość nową, bo od ostatniego tygodnia sierpnia, więc może też podejść pod stosik :)

Od dołu:
  1. Rzeźnia nr 1 (reż. Dominik Matwiejczyk) - nagroda w konkursie na fanpage'u dużegoKa. Film polski, który boję się włączać - i to nie dlatego, że to coś miało być filmem psychologicznym, a dlatego, że jest polskim filmem psychologicznym
  2. Ciekawy przypadek Benjamina Buttona (reż. David Fincher) - zakup własny w Carrefuor'ze za 8zł. EDYCJA DWUPŁYTOWA. Biegałyśmy z przyjaciółką od czytnika do czytnika, bo nie mogłyśmy w to uwierzyć.
  3. Istota (reż. Vincenzo Natali) - zakup własny w Carrefour'ze za 15zł. Długo myślałam czy to kupić czy nie, ale w końcu się skusiłam. Film nieobejrzany - po tym co mi opowiadała przyjaciółka o Labiryncie Fauna, boję się zapoznać z... tym.
  4. Alicja w krainie czarów (reż.Tim Burton) - zakup poprzez Matta za 15zł. Już dawno dawno dawno chciałam to obejrzeć (nie udało mi się iść do kina), więc posiadanie na własność za tak śmieszną cenę takiego filmu jest... Ech, ten Johnny Depp...
  5. Dorian Gray (reż.Oliver Parker) - wygrana w konkursie na fanpage'u dużegoKa. Jak się okazało, że wygrałam ten film, to skakałam z radości przez pół godziny. Kolejny film, który chciałam obejrzeć, ale nie miałam jak/gdzie/kiedy.
 Uf... Skończone.
Tylko co ja mam teraz czytać?

piątek, 7 października 2011

Paweł Matuszek - Kamienna Ćma

Sen o naszym świecie. Lekcja o samym sobie...

O książce: Pustkowie. Granica. Wieża. To wszystko co zna i pamięta Beddeos. Żadnych wspomnień. Żadnych skojarzeń. Żadnych twarzy. Żadnych miejsc. Mężczyzna nie ma bladego pojęcia, jak trafił do Wieży i co było wcześniej. Nawet Tyfon – robot, który towarzyszy mu w bezcelowej egzystencji – mimo, że wie wszystko, nie zna odpowiedzi na pytania Beddeosa. W jaki sposób więc tam trafił? I dlaczego? Mężczyzna postanawia wyruszyć do miejsca, którego nie pamięta, nie rozumie i które nie istnieje by poznać siebie – jaki był, jest i będzie.

"Idź za głosem Kamiennej Ćmy" 

Ilekroć przypominam sobie w głowie "Kamienną Ćmę", uśmiecham się pod nosem. Już na samym początku pragnę powiedzieć, że jest to lektura fascynująca, intrygująca, ale diabelnie trudna. Nic więc dziwnego, że z jednej strony chciałam jak najszybciej napisać tę recenzję, a z drugiej - odkładać ją w nieskończoność. No, ale może zacznijmy od początku.

Na rynku książkowym, jak pewnie już sami zdążyliście zauważyć, króluje literatura amerykańska, angielska i australijska. Rzadziej niemiecka. Jeszcze rzadziej francuska, hiszpańska czy portugalska. O słowiańskiej, czyli również i polskiej, nie wspominając (a jak na złość to właśnie w tej słowiańskiej się zakochałam). Nic więc dziwnego, że zachwycałam się nad każdym słowem, które zostało napisane bezpośrednio przez autora książki, a nie przez tłumacza. Dzięki temu możemy prawdziwie powiedzieć, jaki styl pisania ma autor książki. A skoro już o tym mówimy...

Już jakiś czas temu zauważyłam, że ta książka jest (przynajmniej dla mnie) pełna sprzeczności. Język jest prosty, ale ciężki; historia jest łatwa, ale skomplikowana; bohater jest ciekawy, ale irytujący; książka jest krótka, ale długa; łatwa, ale trudna; różnicowana, ale jednolita. Stale jakieś ale, ale nie można niczego zarzucić :).

Z tego powodu chciałabym odpuścić sobie kwestie techniczne, a od razu skupić się na fabule i tym, co chciał nam przekazać Paweł Matuszek.
Głównym bohaterem powieści jest Beddeos - człowiek, który został zesłany do Wieży w ramach kary. Tam nie pamięta niczego - jak się do Wieży dostał, czemu i czy w ogóle było coś wcześniej. Kiedy jednak budzi się z transu, okazuje się, że współczesne władze skutecznie ukryły miejsce, w którym mężczyzna pamiętał, mówiąc o nich jak o bajkach. "Dlaczego kamień leży tam, gdzie leży?" - ulubiona bajka córki głównego bohatera - opowiada o "wszechwiedzącym" robocie Tyfonie i Wieży, którą zamieszkuje. "Jego Wieży" - mówił Beddeos. W końcu udaje mu się namówić rodzinę i przyjaciół do ucieczki z "utopi", ponieważ gdzieś dalej istnieje inny - prawdziwy - świat. Mniej-więcej od tego miejsca zaczyna się druga część historii, akcja znów zaczyna nabierać tempa. Beddeos zaczyna podróżować, poznawać siebie i otaczającą go rzeczywistość oraz odkrywać to, czego nie da się ogarnąć ciałem i rozumem. Zaczyna się "jazda bez trzymanki". Autor pokazuje nam rzeczy, których prosty człowiek nie może zrozumieć od razu, które trzeba poznawać i powtarzać na okrągło, których zbyt długo się uczymy i o których zbyt szybko zapominamy.
Trudno mi mówić o czymś, czego sama w pełni nie pojmuję. Żeby w pełni wszystko zrozumieć, trzeba po prostu książkę przeczytać, a później co rusz wracać do niej i powtarzać sobie wszystko jak niesfornemu uczniowi. Osobiście sądzę jednak, że będzie do jedna z najmilej wspominanych lekcji na całe życie.

"Tak, kochanie, świat jest inny, niż się wydaje z tej śmierdzącej dziury pełnej czarnego gówna. Nie twierdzę, że bezpieczny. Ale nie mamy wyjścia. Nie możemy tu zostać."

Oczami Jenny: Mimo niemożliwie wielu opinii na temat "Kamiennej Ćmy" i ostrzeżeń co do wyglądu, kiedy wyjęłam książkę z paczki, pierwsze co pomyślałam: "O matko! Jak książka dla dzieci!". Bo i faktycznie - na dziecinną WYGLĄDA. Książka ma dość nietypowe wymiary (w przeciwieństwie do tego co napisało wydawnictwo - 16,6x22,6. Dla porównania: Pożeracz snów - 14,5x20,5; Pomiędzy - 13,5x20 [cm]), okładka jest prosta i wyrazista, czcionka duża i zróżnicowana (wypowiedzi Tyfona, Pilsh Durqa, baktaka i Inabulsa Knalba były napisane inną czcionką, odpowiadającą ich osobowościom), a w środku czekała na nas ilustrowana bajka pt. "Dlaczego kamień leży tam, gdzie leży?". Książka ta jednak nie ma nic wspólnego z opowiastką dla dzieci czy młodzieży. Sprawy jakie porusza są trudne dla ludzi dorosłych, a co dopiero młodych dopiero poznających świat.

Autor: Paweł Matuszek
Tytuł: Kamienna Ćma
Ilustracje: Irek Konior
Liczba stron: 256
Wydawnictwo: MAG
Data wydania: 8 lipca 2011

Polecam:
Wydawnictwo MAG
Czat z autorem

"Kamienną Ćmę" autorstwa Pawła Matuszka dostałam od wydawnictwa MAG. Dziękuję ślicznie :)

piątek, 9 września 2011

Kiedy książkowe historie ożywają, a sztuki teatralne stają się życiem…

O serii: Kiedy Kelley Winslow przeprowadziła się do Nowego Jorku, sądziła, że to jedyna szansa, by stać się sławną aktorką, by zaistnieć w świecie sław. Los jednak przygotował dla niej coś zupełnie innego. Sonny Flannery – Przystojny Nieznajomy, którego poznała w Ogrodzie Szekspira w nowojorskim Central Parku – mówi jej ni stąd i zowąd, że jest córką Oberona – Króla Elfów i pana królestwa Usneelie – znanego jej z dramatu „Sen nocy letniej” angielskiego pisarza. Od tego czasu Kelley grozi straszne niebezpieczeństwo. Dziewczyna musi, niczym Tytania, nie tylko użerać się z Oberonem o „poddanego”, ale i ze swoją matką o bezpieczeństwo dla Miasta, Które Nigdy Nie Zasypia. A przecież Wielki Quentin, reżyser spektaklów, w których gra Kelley, nie będzie robił dla niej wyjątków tylko dlatego, że jest elfem!

O książce: Przed siedemnastoletnią Kelley Winslow stoi wielka okazja – dziesięć dni przed premierą „Snu nocy letniej” Williama Szekspira aktorka grająca Królową Elfów – Tytanię – łamie sobie nogę w kostce, przez co dublerka musi zająć jej miejsce. Dziewczyna nie zdaje sobie jednak sprawy, jak wiele łączy ją z bohaterami dramatu. A wszystko zaczyna się od spotkania Przystojnego Nieznajomego w Ogrodzie Szekspira, kiedy sama postanowiła przećwiczyć swoją rolę. I choć Kelley uważa, że młodzieniec po prostu ją prześladuje, Sonny Flannery ma ważniejsze rzeczy na głowie niż śledzenie młodziutkiej aktorki. Sonny jest Janusem i w dziewięcionoc, która zaczyna się już następnej nocy, musi strzec Bramy Samhain, która znajduje się w Central Parku, przed ucieczką – zarówno elfów do świata śmiertelników jak i Zabłąkanych z powrotem do Zaświatów. I choć chłopak wraz z pozostałymi Janusami bardzo się starają, od czasu do czasu do Nowego Jorku przedostają się tajemnicze i groźne stworzenia. Jedno z nich – kelpie z dereszowymi koralikami w grzywie i ogonie – trafiło pod dach Kelley. Od tego momentu wszystko zaczyna, niczym elementy układanki, składać się w całość i ściągać na dziewczynę kłopoty. W Zaświatach natomiast trony dwóch królestw są zagrożone. A Oberon nie cofnie się przed niczym, by odzyskać pewną pozycję.

„W kółko, z górki i pod górkę
Będzie wodził całą czwórkę
Robin, postrach miast i siół:
W kółko, w górę i znów w dół!”

Bardzo lubię dyskusje z ludźmi na temat niedawno przeczytanych książek. Szczególnie te z Mattem o historiach, które właśnie skończyliśmy. Uświadamiam sobie wtedy co tak naprawdę o danej książce uważam. Co więc sądzę o „Oddechu Nocy”? No cóż…

„Oddech nocy” Lesley Livingston, pierwsza część trylogii o Kelley Winslow i Sonnym Flannery, jest jednocześnie niesamowicie oryginalna, ale i niewyobrażalnie banalna. Nie powiem – ciekawe zestawienie. Co, gdzie, jak i dlaczego? Już wyjaśniam. :)
Czemu oryginalna? - No, a nie? Szekspir jest pisarzem dość znanym. Napisał wiele dramatów i sonetów, lecz, według mnie, najczęściej kojarzony jest z „Romeem i Julią” (jak na złość – to nie on napisał opowieść dwojga tych kochanków jako pierwszy ;]), a że była to historia romantyczna i wzruszająca, ludzie na całej Ziemi postanowili z niej czerpać inspirację i pomysły. Ile powstało utworów, filmów i książek na podstawie tragedii tej dwójki młodych ludzi! Nie sposób ich zliczyć na palcach u rąk i nóg. Lesley Livingston – jako niewątpliwa znawczyni (choćby amatorsko) dzieł tego wielkiego angielskiego pisarza – postanowiła pójść w nieco innym kierunku i zamiast skoncentrować się na rozkochanych Włochach, skupiła swoją uwagę na świecie elfów, na Oberonie i Tytanii czy Puku i Piramie. I choć kocham wręcz wszystko co oparte jest na Romeo i Julii (druga ciekawostka – nigdy tej sztuki nie przeczytałam, nawet, gdy miałam ją za lekturę) – co oznacza także, że z chęcią sięgnę po „Cień światła” – jestem jak najbardziej na „tak”, jeśli chodzi o „Sen nocy letniej” na podkład do historii.

Co jest jeszcze na plus? Z pewnością jestem wdzięczna autorce za wplecenie fragmentów wypowiedzi bohaterów „Snu nocy letniej” i „Makbeta” w akcję książki. Nadaje to historii pewien specyficzny klimat i odrobinę „magii”.
To chyba tyle, jeśli mówimy o oryginalności.

Jeśli chodzi o akcję – no dobrze, była. Praktycznie od początku zawsze się coś działo: a to atakujące piskie, a to próby Kelley, a to ratowanie kelpie, a to śledzenie głównej bohaterki przez Sonny’ego, a to tamto, a to siamto. Fabuła była jednak łatwa do przewidzenia, nie licząc może z trzech momentów, w których, niczego nie podejrzewałam, i nieco banalna. Wiadomo było, że Sonny i Kelley będą razem, mimo, że autorka przy każdej możliwej okazji zaznaczała, że ta dwójka bohaterów za sobą nie przepada. I choć z początku wyśmienicie jej szło, w pewnym momencie – sama nie jestem pewna w którym – potknęła się i cała misterna pajęczyna ich chłonnych zachowań została brutalnie zerwana.

Jeśli chodzi o resztę bohaterów… Autorka nie wykorzystuje do końca ich potencjału. Oberon czy Robin byli  bohaterami dość mdłymi i „pustymi”. Miało się wrażenie, że byli jedynie naszkicowani, a przecież pani Livingston nie musiała się wybitnie wysilać z wymyślaniem dla nich charakteru, jako że ich postacie powstały ileśtam lat temu.

Jak w większości książek narracja jest trzecioosobowa, lecz dwutorowa – jeden narrator towarzyszy Kelley, drugi natomiast Sonny’emu. Muszę jednak przyznać, że ta trzecioosobowa narracja pasuje do tej książki jak pięść do nosa. Ilekroć odrywałam się od mojego „filmu” i zwracałam uwagę na sposób pisania, byłam zaskoczona, że narratorką opowieści nie jest Kelley.

A mimo tego wszystkiego książka niebotycznie mi się podobała. Mimo relacji z nikąd wziętych, przewidywalnej fabuły, braku rozwinięcia charakterów bohaterów drugoplanowych i dziwnej narracji, książka nadal mi się podoba. Ma w sobie to „coś”, co przyciąga mnie do niej. I choć „Oddech nocy” nie należy do moich najulubieńszych książek, będę do niego wracała często i z największą czułością, a na kontynuację czekam ze zniecierpliwieniem.


„Twoja cudowność do wyznań mnie zmusza:
O Tobie tylko marzy moja dusza.
Nie jestem zwykłym duchem, lecz królową
którą okrywa chwałą co dzień nową
wieczyste lato. Kocham cię.”
Autor: Lesley Livingston
Tytuł: Oddech nocy
Seria: O Kelley
Tłumacz: Zuzanna Byczek
Liczba stron: -------- (267)
Wydawnictwo: Jaguar


PREMIERA: 21 WRZEŚNIA 2011


"Oddech nocy" Lesley Livingston dostałam przedpremierowo od Wydawnictwa Jaguar. Dziękuję ślicznie :).

sobota, 27 sierpnia 2011


„Jeśli mamy prowadzić wojnę, równie dobrze możemy to robić w dobrym stylu.”

O serii: Nadszedł koniec wszystkiego. Nie ma już żadnych zasad. Ellie, Homer, Corrie, Kevin, Robyn, Lee i Fiona po tygodniu spędzonym w Piekle – dolinie leżącej za Szwem Krawca, której do tej pory nie skalano ludzką obecnością – mimo fantastycznie spędzonego czasu, cieszyli się z powrotu do domu. Nie sądzili jednak, że to 5 dni z dala od cywilizacji może tak zmienić ich życie. Małe miasteczko Wirawee, na wybrzeżu Australii, w dniu obchodów Dnia Pamięci, kiedy to wszyscy z okolic zbierają się na terenie wystawowym, zostało zaatakowane przez wrogie wojska. I choć nikomu nic się nie stało, wiadomo, że nie jest dobrze. Jedynie grupie nastolatków udało się uniknąć losu najbliższych. Jako jedni z nielicznych, pozostali na wolności i teraz muszą sami walczyć za swoje rodziny. Za miasto. Za kraj. Za nowe, lepsze jutro.

„Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego dorośli robią z dorastania taki skomplikowany proces. Oczekują, że będziesz nieustannie szukać okazji do różnych wyskoków. Czasami nawet sami podsuwają ci pomysły. (…) Ale najzabawniejsze jest to, że kiedy rodzice podejrzewali nas o jakieś grzeszki, zawsze byliśmy grzeczni, a kiedy myśleli, że jesteśmy niewinni, zazwyczaj coś knuliśmy.”

O książce: Ellie, Homer, Corrie, Kevin, Robyn, Lee i Fiona postanowili udać się do Piekła – miejsca za Szwem Krawca, które nie zostało skalane ludzką obecnością, nie licząc tajemniczego Pustelnika, który podobno zabił swoją żonę i dziecko. Te pięć dni w Piekle ich zmieniło. Co niektórych do siebie zbliżyło. I choć wszyscy byli zachwyceni tą niezwykłą przygodną, tęsknili za domami. Żadne z nich nie spodziewało się tego, co zastali po powrocie. Martwe psy, zdychające krowy, owce, ptaki i żadnych śladów po rodzinach. Wspólnie uznają, że przelot samolotów w jedną z nocy nie miało nic wspólnego z obchodami Dnia Pamięci. Wirawee, miasteczko w którym mieszkali, chodzili do szkoły i na imprezy, zostało zaatakowane przez wroga, a jego armie uwięziły wszystkich mieszkańców zarówno miasteczka, jak i okolicznych terenów rolnych. I choć przyjaciele zdecydowali się na powrót do Piekła, wiedzieli, że nie mogą tak tkwić bezczynnie. Nadeszło jutro, tak różne od dotychczasowego życia. Nadszedł czas walki.

Kiedy w swoje ręce dostałam „Jutro. Kiedy zaczęła się wojna”, w moim sercu zakwitło pewne uczucie. Uczucie dobrze mi znane – niepokój. Oczywiście – pierwsza część serii Johna Marsdena zdobyła wiele nagród, wielu ludzi uważa ją za lekturę fantastyczną, niewiarygodną, wyśmienitą. Jednak już dawno temu nauczyłam się nie ufać opinii tłumu, tym bardziej, że kiedy wchodzi jakaś nowa „moda” na książki, filmy czy muzykę, od razu dostaję na to alergii, a jak każdy alergik, trzymam się od swojego alergenu z daleka. Nic więc dziwnego, że trochę bałam się sięgnąć po „Jutro”, mimo, że sama wybrałam pozycję do recenzji. Kiedy jednak Ellie zaczęła mi opowiadać swoją historię, nie mogłam się od niej oderwać.

Kiedy się pomyśli o „Jutrze”, ma się przed sobą dwa obrazy. Jeden, to beztroskie życie w Piekle, a drugi to walka z oprawcami w Wirawee. Długo zastanawiałam się, co może się w takiej książce dziać. Nim zaczęłam czytać nowy bestseller, wiedziałam o wyjedzie grupy przyjaciół do Piekła, a później, że spotykają się z wojną i postanawiają walczyć. I o ile potrafiłam jeszcze sobie wyobrazić to, co mogło zajść między bohaterami w dziczy, za nic nie mogłam zrozumieć, co takiego będą oni robili, by sprzeciwić się wrogom. Okazuje się jednak, że mogą zrobić bardzo wiele.

Książka naszpikowana jest różnego rodzaju wydarzeniami, nie dając czytelnikowi okazji do nudy. Zaczynając od wygłupów na wyjeździe, które nie są niemożliwie wymyślne, ale które satysfakcjonują czytelnika, ze względu na realność wydarzenia, przez przeszukiwanie domów bohaterów i przeszpiegi w Wirawee, do akcji z mostem i powrotu do Piekła. A mimo to, nadal znajdujemy chwilę na opisy otaczającej bohaterów rzeczywistości i rozmowy między nimi – zarówno na tematy poważne, jaki i te nieco mniej. Mamy więc po raz kolejny do czynienia z książką, która w niewielkiej ilości stron, zmieści w sobie multum zdarzeń i wydarzeń, rozmyślań i rozmów, uczuć i myśli.

Język jest łatwy, prosty do zrozumienia, ale nie prymitywny. Mimo, że zarówno oryginał jak i tłumaczenie były pisane przez osoby dorosłe i doświadczone, bez przeszkód możemy uznać, że pisała to osoba młoda, która po prostu kocha to co robi i nie zamierza niczego ukrywać przed światem.

 „Homer umiał wnikać w umysły żołnierzy, myśleć jak oni i widzieć ich oczami. Zdaje się, że nazywają to wyobraźnią.”

Narracja jest pierwszoosobowa z pewnej perspektywy czasowej. Narratorką wydarzeń jest Ellie – jedna z pomysłodawczyń biwaku w Piekle. Bohaterka od początku daje nam do zrozumienia, że robi to po namowie „współlokatorów”, że to co pisze jest jej subiektywnym zdaniem i, że reszta nie powinna się na nią za to obrażać, że to, co robi, robi dla uczczenia czynów swoich jak i swoich przyjaciół, by to, co zrobili nie odeszło w zapomnienie. Jednak aż do końca książki czytelnik nie może się domyśleć, czy wydarzenia opisywane przez Ellie miało miejsce 3 dni od ich zdarzenia czy 3 lata, co z pewnością jest plusem.

Co do bohaterów – są charyzmatyczni, konkretni, widoczni, z dobrze zarysowanym charakterem, stylem mówienia, bycia, z typowymi tylko dla nich zachowaniami. I choć zmieniają się psychicznie i emocjonalnie w ciągu książki, nadal pozostawiają sobą, a ich zmiany są bardzo płynne i bardzo dobrze przeprowadzone, dzięki czemu nie mamy wrażenia pomieszania z wymieszaniem zachowań bohaterów między sobą.
Ogólnie – książka wyśmienita pod każdym względem. Bohaterowie są cudnie wystylizowani, mamy ciągłą akcję, a mimo to, możemy także na chwilę przystanąć i zamyślić się nad tą prawdopodobną rzeczywistością, nad uczuciami przyjaciół, pozachwycać się naturą wokół i przerazić chaosem na ulicach małego miasteczka. Historię czyta się łatwo, szybko i przyjemnie, jest co najmniej intrygująca i ze zniecierpliwieniem czekam na dalsze części serii jak i film :). 

Oczami Jenny: Książka jest napisana niezwykle realistycznie. Gdyby to nam przytrafiła się taka historia, zostawiłaby ona w nas głębokie rany, o których nie zapomnielibyśmy do końca życia i przez które zmienilibyśmy się nie do poznania. I to samo dzieje się z naszymi bohaterami. Nie są oni niezniszczalni, odporni na wszystkie wydarzenia, niezmienni. Wręcz przeciwnie! Homer – ten sam Homer, który na przerwach grał w grecką ruletkę, który irytował wszystkie dziewczyny w szkole, a nauczycielom dawał nieźle w kość – stał się człowiekiem poważnym, myślącym długofalowo, głównodowodzącym. Delikatnej Fi, która nie była aniołem tylko dlatego, że nie posiadała skrzydeł, spodobała się adrenalina i była często bardziej opanowana od szalonej Ellie, która nie potrafiła długo usiedzieć w miejscu i niezwykle często wyjeżdżała z Corrie na różne biwaki. Cicha i pobożna Robyn, która na samo brzmienie słowa „krew” mdlała, nie mogła się doczekać kolejnego zastrzyku dla Lee i zdejmowaniu mu szwów. Bohaterowie czuli głód, tęsknotę, złość, ból. Nie byli maszynami, które miały do odegrania jedynie konkretną rolę, ale wydawali się ludźmi z krwi i kości, dzięki czemu stali się nam bliscy.
 
„- To sytuacja bez wyjścia – wyjaśnił Kevin. – Gdybyśmy mieli czekoladę, znalazłbym w sobie energię, żeby wyruszyć do samochodu po więcej czekolady. Ale bez czekolady nie uda mi się pokonać nawet pierwszego stopnia.”

Autor: John Marsden
Tytuł: Jutro. Kiedy zaczęła się wojna
Seria: Jutro
Tłumacz: Anna Gralak
Liczba stron: 270
Wydawnictwo: Znak Literanova
Data wydania: 6 kwietnia 2011

Polecam:
Wydawnictwo Znak
Seria Jutro na facebook’u
Oficjalna strona serii Jutro

„Jutro” Johna Marsdena dostałam od wydawnictwa Znak Literanova. Dziękuję ślicznie :).

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Chwila wytchnienia między Low a High Fantasy...

O serii: Cedar Cove to malownicze miasteczko nieopodal Seattle. Mieszkańcy kochają się, zdradzają, nienawidzą się i rozchodzą jak wszędzie na świecie. Mają swoje historie, swoje sekrety. Tylko że tutaj nikt nie jest anonimowy. Ktoś zawsze pomoże ci rozwiązać problem, nawet gdy tego nie chcesz… (opis z okładki)

"Bobby Polgar nie odrywał wzroku od kartki, którą trzymał w ręku. Bobby był mężczyzną nieznającym uczucia strachu. Jak dotąd - teraz się bał. (...)Na białej kartce było napisane, co ma teraz zrobić. Ma wrócić na Seaside Avenue 74 i tam czekać na dalsze instrukcje."

O książce: Wszyscy mieszkańcy Cedar Cove byli zaskoczeni wydarzeniami ostatnich dni. Najpierw kradzież z sejfu kilku tysięcy, a następnie podpalenie jednej z najlepszych restauracji w mieście - Latarni Morskiej, która należała do Justine i Setha Gundersonów, co skutkuje powolnym rozpadem ich małżeństwa. Podejrzanym staje się Anson, który miał już na swoim koncie kilka podpaleń, a który znika z miasteczka zaraz po pożarze. Młoda Allison sądzi jednak, że to niemożliwe i że jest inny powód zniknięcia ukochanego. Trudne chwile przechodzą także Linette McAfee i Cal Washburn. I choć dziewczyna jest zrozpaczona, wie, że dni jej związku z niewymownie przystojnym i inteligentnym dżentelmenem Calem są już policzone. Mnóstem problemów może pochwalić się także Maryellen - nie dość, że jej ciąża jest zagrożona, to Jon - jej mąż - za żadne skarby nie chce się pogodzić ze swoimi rodzicami. Jak widać  problemy z dziećmi nie mają tylko Ellen i Joseph, ale i Charlotte z Benem. David, syn Bena, znów popadł w problemy finansowe, a Will, syn Charlotte, rozwodzi się ze swoją żoną i wraca do Cedar Cove, co staje się wyzwaniem dla Grace - matki Maryellen - która niegdyś z nim romansowała. Niepewna swoich uczuć jest także Rachel, która kocha Nate'a, ale nie chce odchodzić od małej Jolane, która wcześniej straciła matkę, a teraz może stracić najlepszą przyjaciółkę. Takie małe miasteczko, a ile problemów!

Cóż to była za fascynująca lektura!
Wiem, że to dziwnie wygląda, kiedy ja - Jennifer Laugh, miłośniczka fantasy, wiedźma na okresie próbnym, kochająca wiedźmy wszelakie, której cała jedna półka należy do Jaguara, a cała reszta do innej fantastyki - piszę, że obyczaj był  fascynujący, ale tak po prostu jest! Ale od początku...

Pierwsze co rzuca się w oczy to mnogość postaci! Było ich od groma i bez specjalnej listy, na której wszyscy byliby spisani i opisani, to ani rusz! A że jestem leń, to sobie spis odpuściłam, ale jakimś cudem sobie poradziłam i pod koniec książki wiedziałam już kto, z kim, gdzie i w jakim stopniu są spokrewnieni. Byli jednak oni prości z prostymi myślami i celami, dzięki czemu, po ogarnięciu ich ilości, czytało się o nich przyjemnie. I choć dwóch bohaterów irytowało mnie niewymownie (Justine i Warren), to reszta zdobyła moją sympatię.

Co do fabuły... Prze najróżniejszych wydarzeń było trzy razy więcej niż samych bohaterów, co w sumie daje nam... Dużo. Każdy bohater opowieści ma dużo rzeczy do zrobienia, wiele przeszkód do pokonania. Dzięki wielowątkowości mamy szansę zapoznać się z każdym z nich z bliska, a jednocześnie sprawia, że żaden z bohaterów czy bohaterek nam się nie nudzi i nie mamy szansy lamentować, że "Sabrina to już od czterech rozdziałów użala się nad sobą, bo Bruce nie chce jej zabrać na bal"*.

Książkę czyta się w zastraszającym tempie. Gdybym się postarała, przeczytałabym ją w jeden dzień. Góra w półtora popołudnia. Język jest prosty, łatwy. Co prawda tłumaczenie czasem irytowało, ze względu na ciągłe powtórzenia, jednak głównie tłumaczka dobrze się spisała.

Podsumowując... Książka jest niesamowita i bardzo dobra. Język prosty, łatwy w odbiorze, bogata fabuła, wyraziści bohaterowie. Nie czytam za wiele powieści obyczajowych, a jeśli już, to młodzieżowe, jednak z pewnością mogę Zatokę Cedrów odłożyć na półkę z ulubionymi. Muszę was jednak ostrzec - jest to literatura prosta, całkowicie niewymagająca, nad którą nie siedzi się godzinami i zastanawia się nad zachowaniem bohaterów. Ba! Dla niektórych może być to książka za "płytka". Ja ją jednak za taką nie uważam i serdecznie polecam wszystkim, którzy chcą sobie zrobić krótką przerwę między innymi gatunkami, a także osobom, które z obyczajem są za pan brat :).

Autor: Debbie Macomber
Tytuł: Wiktoriańska herbaciarnia
Seria: Zatoka Cedrów
Tłumacz: Hanna Hessenmüller
Liczba stron: 332
Wydawnictwo: Mira
Data wydania: 5 sierpnia 2011

Polecam:
Wydawnictwo Mira

"Wiktoriańską herbaciarnię" dostałam od wydawnictwa Mira. Dziękuję ślicznie :)

-----------------
*przykład wzięty znikąd. Nie było żadnej Sabriny, Bruce'a ani balu

piątek, 19 sierpnia 2011

Stosik - odsłona 3

No w końcu! Wczoraj odebrałam ostatnią książkę do stosiku, a akurat Blogger musiał nawalić!
No, ale przejdźmy do konkretów.

  
fot. Jennifer Laugh
Duży, ale półtoramiesięczny, więc to pewnie dlatego :).

fot. Jennifer Laugh
 LIPIEC
Od góry:
  1. Wampiraci: Krwawy Kapitan - Justin Somper (Wydawnictwo Nasza Księgarnia) - za złotówkę w Empiku
  2. Słownik etymologiczny języka polskiego - ParkEdukacja - kocham słowniki z ParkEdukacji, a akurat była promocja w Empiku :)
  3. Zmierzch: Księżyc w nowiu - Stephanie Meyer (Wydawnictwo Dolnośląskie) - za złotówkę w Empiku
  4. Zmierzch:  Drugie życie Bree Tanner - Stephanie Meyer (Wydawnictwo Dolnośląskie) - wygrana w konkursie u Nadeine

fot. Jennifer Laugh
 SIERPIEŃ
Od góry:
  1. Romans historyczny: Królewska córka - Gifford Blythe (Wydawnictwo Harlequin) - bonus do egzemplarza do recenzji
  2. Światowe życie: Pamiętny rejs - Elizabeth Power (Wydawnictwo Harlequin) - j.w
  3. Wilżyńska Dolina: Wiedźma z Wilżyńskiej Doliny - Anna Brzezińska (Agencja Wydawnicza Runa) - zakup własny przez Allegro
  4. Zatoka Cedrów: Wiktoriańska herbaciarnia - Debbie Macomber (Wydawnictwo Mira) - w ramach współpracy z wydawnictwem
  5. Jutro: Kiedy zaczęła się wojna - John Marsden (Wydawnictwo Znak Liternova) - w ramach współpracy z wydawnictwem
  6. Pożeracz snów - Bettina Belitz (Wydawnictwo Znak Emotikon) - w ramach współpracy z wydawnictwem
  7. Kroniki Imaginarium Geographica: Uczeń smoka - James A. Owen (Wydawnictwo Nasza Ksiegarnia) - pożyczone od Adwokat
  8. Trojka - Stepan Chapman (Wydawnictwo Mag) - w ramach współpracy z wydawnictwem
  9. Kamienna Ćma - Paweł Matuszek (Wydawnictwo Mag) - w ramach współpracy z wydawnictwem
 Bosko. A liczę, że jeszcze z 3-4 tytuły mi dojdą do końca sierpnia. Nie wiem jak ja się wyrobię, skoro nawet nie zaczęłam Zewu  Nocy z poprzedniego stosika...

Przy okazji chciałabym przeprosić na brak recenzji, ale wszystkie komputery w domu szlag  trafił i został tylko mój, więc wszyscy się na niego rzucili, przez co mam teraz do niego ograniczony dostęp, a na kartce ciężko mi się pisze, więc nie wiem kiedy ukaże się następna recenzja. Mam nadzieję, że jak najszybciej :)

czwartek, 11 sierpnia 2011

Ludzie kontra bogowie. Porządek kontra chaos. Miłość kontra nienawiść...

O serii: V i VI w. n.e to mroczne wieki w dziejach Brytanii. Sasi wciąż najeżdżają na wschodnie ziemie, grabiąc je, rabując, zabijając mężczyzn, gwałcąc kobiety i składając dzieci w ofierze bogom. Z zachodu natomiast zagrożeniem są Irlandczycy - naród gwałtowny, więc mimo zawartego pokoju, w każdej chwili może napaść na zachodnie wybrzeża, a czyny ich są straszniejsze od saksońskich. Najgorsze jednak tkwi w samym sercu Brytanii. Brytowie zamiast walczyć z wrogami, walczą ze sobą. Konflikty religijne, polityczne i militarne zaostrzyły się, kiedy Mordred - książę, syn Uthera Pendragona - umiera, a wkrótce po nim jego ojciec - Najwyższy Król Dumnonii jak i całej Brytanii. Na szczęście znalazł się następca tronu. Młody Mordred jest synem poległego w bitwie księcia Mordreda i księżniczki Norwenny. Król jest jednak nie jest w pełni sił fizycznych. W celu protektorowania państwem powołana jest Najwyższa Rada, w której zasiąść ma nie kto inny jak sam legendarny Artur.

 "Lecz [Artur] zapomniał o Merlinie. Druid był starszy, mądrzejszy, i bardziej wyrafinowany niż Artur i to on dowiedział się o Kotle. Zamierzał go znaleźć, a gdyby mu się to udało, magia Kotła rozlałaby się po Brytanii niczym trucizna. 
Był to Kocioł z Clyddno Eiddyn. To był Kocioł, który rozwiewał ludzkie marzenia. 
Artur zaś, mimo całej swojej praktyczności, był marzycielem."
~Derfel

O książce: Po zwycięskiej, acz krwawej bitwie w dolinie Lugg, wszyscy sądzili, że Brytanią w końcu zapanuje pokój i wszyscy wspólnie będą mogli ruszyć na Saksonów.I choć faktycznie ludzie Brytanii żyli w spokoju, lud zamieszkujący Ynys Mon, niegdyś świętą wyspę druidów, teraz ziemią Irlandczyków, spotkał się z niemiłą niespodzianką pod postacią Merlina, Derfla, Nimue, Ceinwyn, Galahada i kilku włóczników, którzy postanowili odzyskać Kocioł z Clyddno Eiddyn - jeden ze skarbów Brytanii, które miały moc przywołania bogów, którym służyli druidzi. I choć wszyscy przeżyli, Derfel z Ceinwyn doczekali się dzieci, Merlin mógł odpocząć na długie lata, a krajem nadal rządził dobry, poczciwy Artur, sielanka nie miała trwać długo. Kiedy tylko Mordred zasiadł na tronie Dumnonii, cały delikatny plan Artura miał obrócić się w zgliszcza. Chrześcijanie wzniecili bunt, na czele którego stanął zdrajca Lancelot. A to nie koniec niespodzianek jakie Bog przygotował dla swojego Nieprzyjaciela.

Szczerze mówiąc trochę bałam sięgnąć po drugą część przygód Artura, Derfla i Merlina, ponieważ "Zimowy monarcha" szedł mi raczej... średnio i trochę się przy nim męczyłam. Moje obawy jednak były niesłuszne - Nieprzyjaciela czytało mi się bardzo przyjemnie i pochłonęłam go w zastraszającym tempie.

Bywa tak czasami z seriami, że, pomimo zachwycającej pierwszej części, druga nie jest już tak zniewalająca jak swoja poprzedniczka.  Bohaterowie nie są kształtowani, przygody pisane są trochę na "odwal się", a wrogowie są "najstraszniejszymi istotami na całej ziemi", chociaż w poprzedniej części było to samo o innych, słabszych wrogach. Głównie - o wiele gorsza od poprzedniczki. Na szczęście drugiej części cyklu arturiańskiego jest do tego daleko. Ba! "Nieprzyjaciel Boga" jest lepszy od "Zimowego monarchy".
W "Zimowym monarsze" Derfel był po prostu dzieckiem, któremu zrujnowano dom, zgwałcono przyjaciółkę, wymuszono grabież na małej wsi i kłamstwo. Z biegiem czasu nasz bohater zaczął zachowywać się jak młody mężczyzna. I choć jego przygody z Arturem i jego drużyną są niesamowite, dopiero w "Nieprzyjacielu" możemy spotkać się z kimś, kto sam decyduje o swoim losie. Decyduje czy złamać świńską kość czy pozostać nieszczęśliwym do końca życia. Czy zaryzykować pokój między Lancelotem a Arturem, prosząc Ceinwyn o rękę, czy żyć w samotności do końca dni. Czy pozostać ze swoją rodziną, czy pomścić śmierć swojej kochanej Dian.

Poza tym - książka wzbudza o wiele więcej emocji niż poprzedniczka. Sama historia Defla i Ceinwyn jest o niebo ciekawsza i bardziej emocjonalna niż ta Artura i Ginerwy, choć są one niemal identyczne. Przy finale opowieści Tristana i Izoldy płakałam jak bóbr, choć ostatnim razem robiłam to dwa lata temu przy śmierci Syriusza z Harry'ego Pottera. Ba! Byłam w stanie wykłócać się z każdym, kto broniłby Artura (zresztą - do tej pory mu nie wybaczyłam tej decyzji). A ilekroć główny bohater wspomina tę uroczą, żywiołową Dian, oczy zachodzą mi łzami i nie jestem w stanie dalej czytać.

Gdybym stawiała oceny (dzięki Bogu - tego z reguły nie robię), dałabym jej 5,75/6. Skąd taka dziwna nota? Książka jest świetna, jedna z moich ulubionych. Znając zakończenie "Zimowego monarchy", sądziłam, że finał "Nieprzyjaciela Boga" będzie również spektakularny. A przynajmniej zakończony bitwą lub pojedynkiem, tym bardziej, że wszystko to zapowiadało. Sądziłam, że poczynania Lancelota mają zacząć jego rebelię, a misteria Izydy miały być ostatnią kroplą w czarze cierpliwości Artura. A w rzeczywistości? Oczywiście Artur pragnął zemsty - na Lancelocie, Sansumie, Ginerwrze, bliźniakach (zarówno druidach, jak i swoich pierworodnych) - jednak do niczego nie doszło. Szalenie żałuję.

Podsumowując... "Nieprzyjaciel Boga" nie tylko dorówna poprzednikowi, ale i podwyższył poprzeczkę. Bohaterowie są teraz dojrzalsi, pewniejsi siebie, odpowiedzialni za swoje czyny. Akcja nadal jest lekka i przyjemna usiana niebezpieczeństwami dla swoich bohaterów. Przy książce spokojnie możemy roześmiać się przy dyskusjach Derfla z Merlinem, a także wylać wiele łez rozpaczy i tęsknoty. A pomimo nieco nijakiego zakończenia, druga część przygód o Arturze, Derflu i Merlinie, zostanie odłożona na półkę z napisem "Ulubione".

Oczami Jenny: Byłam szalenie zaskoczona, kiedy pani Karolina Kawałkowska (z wydawnictwa Erica) napisała mi, że tłumaczem "Nieprzyjaciela Boga" był Jerzy Żebrowski, który przetłumaczył dla nas także pierwszą część przygód Artura. W końcu ciężkie pióro zniknęło, Mitras przechrzcił się na Mitrę, kult Isis zmienił się w kult Izydy, a lord stał się panem (jedyna zamiana, która mi się nie podobała). Sądziłam, że takie zmiany nie mogą zajść w obrębie jednego tłumacza i długo myślałam, kim ów nieznajomy może być (w książce nie było napisane). I choć na portalach pojawiało się jego nazwisko, wciąż nie mogłam w to uwierzyć. W jedyne co mogłam zrobić, to zapytać samego wydawnictwa. Jakże się jednak myliłam! Chciałabym więc serdecznie podziękować tłumaczowi za zmiany. Z pewnością były to zmiany na lepsze :).

"-Bogowie nienawidzą porządku - burknął. - Porządek, Derfel, niszczy bogów, bogowie zatem muszą zniszczyć porządek."
~Merlin 
"Większość z nas jednak obawia się chaosu i dlatego próbujemy wprowadzić porządek. Kiedy jednak panuje porządek, nie potrzebujemy już bogów. Gdy wszystko jest uporządkowane i na swoim miejscu, nie zdarza się nic nieoczekiwanego. Jeżeli wszystko rozumiesz, to nie ma miejsca na czary. Wzywasz bogów tylko wtedy, kiedy jesteś zagubiony i wylękniony. Oni jednak lubią być wzywani, czują się bowiem wtedy potężni, i dlatego właśnie chcą, żeby panował chaos."
 ~Derfel
 

Autor: Bernard Cornwell
Tytuł: Nieprzyjaciel Boga
Seria: Cykl arturiański
Tłumacz: Jerzy Żebrowski 
Liczba stron: 550 
Wydawnictwo: Instytut wydawniczy Erica
Data wydania: 21 września 2010

Polecam:
Instytut Wydawniczy Erica
Nieprzyjaciel Boga na Facebooku

"Nieprzyjaciela Boga" dostałam od Instytutu Wydawniczego Erica. Dziękuję ślicznie :).

czwartek, 4 sierpnia 2011

Legendy arturiańskie nigdy nie są za stare, by do nich nie powrócić...[1]

O serii: V i VI w. n.e to mroczne wieki w dziejach Brytanii. Sasi wciąż najeżdżają na wschodnie ziemie, grabiąc je, rabując, zabijając mężczyzn, gwałcąc kobiety i składając dzieci w ofierze bogom. Z zachodu natomiast zagrożeniem są Irlandczycy - naród gwałtowny, więc mimo zawartego pokoju, w każdej chwili może napaść na zachodnie wybrzeża, a czyny ich są straszniejsze od saksońskich. Najgorsze jednak tkwi w samym sercu Brytanii. Brytowie zamiast walczyć z wrogami, walczą ze sobą. Konflikty religijne, polityczne i militarne zaostrzyły się, kiedy Mordred - książę, syn Uthera Pendragona - umiera, a wkrótce po nim jego ojciec - Najwyższy Król Dumnonii jak i całej Brytanii. Na szczęście znalazł się następca tronu. Młody Mordred jest synem poległego w bitwie księcia Mordreda i księżniczki Norwenny. Król jest jednak nie jest w pełni sił fizycznych. W celu protektorowania państwem powołana jest Najwyższa Rada, w której zasiąść ma nie kto inny jak sam legendarny Artur.

"Nadchodzą ciężkie czasy. Wszystko co dobre, stanie się złe, a co złe jeszcze gorsze. (...) Czasem myślę, że bogowie z nas kpią. Rzucają naraz wszystkie kości, żeby sprawdzić jak skończy się ta gra." 
~Nimue

O książce: Źle się dzieje w państwie brytyjskim. Saksonowie nieprzerwanie atakują wschodnie ziemie. Irlandczycy trzymają się jeszcze w ryzach, nie wiadomo jednak, jak długo to jeszcze potrwa. Największym zagrożeniem dla Dumnonii jest król Powys - Gorfyddyd - i Sylurii - Gundleus. I choć księstwa Brytanii powinny żyć ze sobą w zgodzie, Gorfyddyd i Gundleus tylko czekają na okazję, by zgarnąć dla siebie Dumnonię i Gwent. Okazja ta przychodzi wcześniej, niźli ktokolwiek się spodziewał. Książę Mordred, jedyny pozostały przy życiu prawowity dziedzic, padł od ciosu saksońskiego topora i wykrwawił się na śmierć pod Wzgórzem Białego Konia, a Uther sięga kresu swych dni. Na szczęście poległy w walce książę, pozostawia po sobie potomka - dziecko księżniczki Norwenny. Wszystkim ulżyło, gdy urodził się chłopiec. Radość jednak nie trwała długo - młody Mordred, który imię swe odziedziczył po ojcu, okazuje się być kaleką. I choć skrzywiona noga nie nie umożliwia panowania nad krajem, jest on zbyt młody, by to robić. Do kraju sprowadzany jest więc Artur, który w ogólnym rozrachunku wyrządził dla Brytanii więcej szkód niż pożytku.

Kiedy dostałam w swoje ręce Cykl arturiański, nie wiedziałam czego się po nim spodziewać. Nimue wynurzającej się z toni jeziora i wyciągającej ku Arturowi Ekskalibura? Pięknej i niewinnej Ginerwy? Z pozoru lojalnego i oddanego Lancelota? Niemożliwie inteligentnego i niewymownie sprawiedliwego Artura? Dobrodusznego i tolerancyjnego Merlina? Cokolwiek by to nie było - w książce było zupełnie inaczej. Ale zacznijmy od początku...
Choć historia niewątpliwie ma za zadanie opowiadać dzieje wszechmocnego, mądrego, sprawiedliwego i pragnącego pokoju za wszelką cenę Artura, głównym bohaterem, a zarazem narratorem, jest Derfel - kaleki, stary mnich przebywający w klasztorze w Dinnewrac, którego największą zmorą jest święty Sansum, a najserdeczniejszą przyjaciółką Igrane, królowa Powys. Derfel za młodu był jednak postacią istotną dla historii Brytanii. Najlepszy przyjaciel Artura, Galahada, Culhwcha czy Tristana, spadkobierca majątku Merlina, kochający mąż i oddany ojciec, lord, którego herbem była pięcioramienna gwiazda, z wierną i zgraną drużyną. Jak to możliwe, że stracił to wszystko i został mnichem?
Język jest prosty i łatwy w odbiorze. I choć nie musimy siedzieć nad książką i się męczyć, zastraszająco szybko też jej się nie połyka (przynajmniej jak dla mnie). Choć akcja jest płynna, a typowych opisów przyrody nie ma wiele, to dialogi też nie grzeszą długością. A te 554 strony muszą w końcu być czymś zapełnione jeśli nie dialogami. A! No i mam wrażenie, że tłumacz (Jerzy Żebrowski) ma nieco (ale tylko troszeczkę) ciężkie pióro. Ale tak tylko odrobinkę :).
Coś co także sprawiało, że ciężko mi było czytać, to rozdziały. A właściwie ich niemalże brak. Na 554 strony przypada 5 rozdziałów (śr. 111str/rozdział). Jestem zwolenniczką odkładania książki dopiero, gdy skończę rozdział (żeby później się nie zastanawiać, co działo się w ów rozdziale), więc przystanki tak rzadko trochę mnie męczą. Co prawda są przerwy oddzielające od siebie poszczególne akapity, kiedy akcja jest przenoszona w inny czas i miejsce, ale i te zdarzają się nader rzadko.
Nie powinnam przywiązywać tak strasznej wagi do spraw technicznych, ale kiedy byłam jeszcze w trakcie lektury postanowiłam, że muszę o tym wspomnieć. Między mapką (za którą jestem serdecznie wdzięczna), a akcją książki jest spis bohaterów i miejsc z krótką definicją. Uważam, że pomysł był doskonały - w gąszczu tych wszystkich imion (w szczególności tych na "c" ;]) łatwo się pogubić, a gdy chcemy sobie przypomnieć kim był ten czy tamten bohater, wystarczy sprawdzić w spisie, a nie szukać w tych 554 stronach. Żałuję jednak, że spisy te były na kartkach przed akcją właściwą. Czytelnik, widząc te spisy już na początku, chce od razu je przeczytać, a przecież zdradzają one fabułę książki. Ile razy musiałam bić się po łapach, żeby tam nie zaglądać... :)
A teraz koniec! Wylałam swoje żale na temat spraw technicznych, czas zająć się samą historią!

Fabuła bogata jest w prze najróżniejsze wydarzenia zaczynając od dzieciństwa Derfla[2] na górze Tor (Ynys Wyrdyn), przez zaręczyny Artura i Ceinwyn oraz bitwę pod Ynys Trebes (Benoic), aż po bitwę w dolinie Lugg (Powys). I choć, jak już wspomniałam wcześniej, dialogów nie jest przerażająco wiele, nie czujemy się przygnieceni przez opisy.
A skoro już jesteśmy przy przygniataniu przez opisy... Dialogi dialogami, opisy opisami, ale biorąc do ręki książkę o tematyce (wczesno)średniowiecznej (Ba! O królu Arturze!) spodziewa się ciągłych bitew, epickich walk, rzek krwi i potu! I fakt - są ciągłe bitwy, epickie walki, rzeki krwi i potu, ale one po prostu są. Nie ma żadnych ich opisów, z czego nie jestem zachwycona - podobnie jak Igraine. Tym bardziej, że nie wydaje mi się, żeby autor nie potrafił pisać opisów walk. Walka między Owainem a Arturem była bardzo fajnie opisana, a dzięki bitwie w dolinie Lugg wiemy jak to wszystko wygląda od środka. Nie rozumiem więc trochę tego, że autor ogranicza się do krótkiego komentarza informującego, że "wydarzyło się to i to. Zginął ten i ten. Wygrali ci i ci. Niesie to ze sobą takie a takie korzyści".
Z reguły nie opisuję każdego bohatera po kolei, ale postacie z legend arturiańskich są na tyle znane, że krótko, bo krótko, ale je trochę opiszę.
Jeśli spodziewaliście się owej wynurzającej się z toni jeziora Nimue, to się się pomyliliście. Nimue była bohaterką młodą, z pochodzenia Irlandką, kochanką Merlina i wyśmienitą druidką z długimi kruczoczarnymi włosami. I choć wydawałoby się, że jest do postać, której trudno nie lubić, to naprawdę sama nie jestem pewna uczuć wobec niej. W pewnym momencie chciało się płakać, gdy Gundleus robił jej krzywdę, czasami jednak miałam ochotę podejść i uderzyć ją w twarz.
Ginerwę natomiast wyobrażałam sobie jako niewinne dziewczę podobne do aniołka, które jedynie przez podstępnego Lancelota zostało zmuszone do zdrady. Tymczasem jest to kobieta (oczywiście piękna, lecz bliżej jej do królowej piekieł niż do anioła), która twardo stąpa po ziemi i która nie daje sobie w kaszę dmuchać. Więcej! Nie tylko nie została schwytana przez Lancelota, a sama schwytała i jego, i Artura.
Sam Artur też jest inny, niż bym sobie go wyobrażała. Choć jest waleczny, odważny, rozsądny i sprawiedliwy, wydaje mi się jakiś... Inny. Sama nie wiem, co jest w nim takiego innego, ale wiem, że jest inny :).
Jedynie Merlin wydaje się być taki, jakiego się spodziewałam. Ironiczny, nieprzeciętnie mądry i inteligentny, podróżujący po całym kraju, nieco cyniczny, lecz do swojej religii podchodzący bardzo poważnie.
Podsumowując[3]... "Zimowy monarcha" to opowieść bardzo ciekawa, z mnóstwem akcji, z barwnymi i wyrazistymi bohaterami. Miłośnikom legend arturiańskich serdecznie polecam, jak i reszcie czytelników lubiących średniowieczne czasy, choć oddanym fanom jedynie jednej legendy, może być trochę ciężko.

Oczami Jenny: Choć sam autor wspominał, że nie pisał tej opowieści, by pokazać pokazać tego najprawdziwszego Artura i ukazać tę najprawdziwszą historię, sądzę, że nieco do tego dążył. Chciał, żebyśmy zobaczyli Wielkiego Króla Artura i Rycerzy Okrągłego Stołu, takimi jakimi byli naprawdę, a przynajmniej takimi, jakimi mieli prawo istnieć. W ten sposób odrzucił znaczną część znanych nam opowieści o królu Arturze, chociażby Świętego Graala (o którym pisze w innej trylogii - o Świętym Graalu), rycerzy Okrągłego Stołu, czy w ogóle rycerzy. Wiedział jednak, że bez niektórych bohaterów, historia Artura nie będzie już taka sama (Lancelot, Nimue, Merlin, Galahad, Morgana czy Ekskalibur). Postanowił więc oczyścić opowieść o wielkim władcy z najbardziej rzucających się w oczy niezgodności i pozostać przy tych najstarszych.

"Życie to igraszka bogów i próżno szukać sprawiedliwości. Trzeba nauczyć się śmiać, powiedział mi kiedyś [Merlin], bo inaczej można zapłakać się na śmierć."
~Derfel

Autor: Bernard Cornwell
Tytuł: Zimowy monarcha
Seria: Cykl arturiański
Tłumacz: Jerzy Żebrowski
Liczba stron: 554
Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy Erica
Data wydania: 18 maja 2010

Polecam:
Instytut Wydawniczy Erica
Zimowy monarcha na facebooku

"Zimowego monarchę" jak i kontynuacje dostałam od Istytutu Wydawniczego Erica. Dziękuję ślicznie:).

-----------------------
[1] Biorą pod uwagę wydarzenia z ostatnich dwóch dni, ten tekst powinien brzmieć: "Na tę recenzję rzucono jakąś klątwę. I śmierdzi mi tu Merlinem..."
[2] IHMO powinno się odmieniać Derfela, ale ja tam się nie znam... :)
[3] Wiem, wiem. Cała ta recenzja jest jakaś dzika...

wtorek, 26 lipca 2011

Miła niespodzianka, która wypchnęła z kolejki "Jumpera" i drugą część Wohli Rednej...


"Zwycięzcy piszą historię, a pokonani tworzą nowe mity, aby usprawiedliwić przeszłość i osłodzić przyszłość"
Morris West


O serii: Nie od dziś Porządek walczy z Chaosem i nie od dziś Zakon zmienia bieg historii, by wygrać tę odwieczną potyczkę. Porządek nie może na to pozwolić, więc powołał Straż, która ma strzec przeszłości przed Chaosem i jej Zakonem. Nadszedł jednak czas. Narodzili się ludzie, o których mówi pradawne Proroctwo. Wybrańcy muszą poznać swą  tożsamość i stanąć w walce, która została wpisana w ich przeznaczenie.


O książce: Na szesnastoletniego Ethana czekała fantastyczna informacja. Arkarian - jego dawny Nauczyciel - oznajmił mu, że już wkrótce chłopak zostanie pełnoprawnym członkiem Straży - organizacji powołanej przez Porządek do walki z Chaosem i jej Zakonowi. Ponadto zostanie mu przypisany Uczeń. A właściwie... Uczennica. Choć o rok młodsza Isabel - siostra byłego najlepszego przyjaciela chłopaka, która swego czasu kochała się w Ethanie - wielu rzeczy nauczyła się sama, nadal potrzebuje Nauczyciela. I choć Matt - brat dziewczyny - nie jest zachwycony, musi pogodzić się z tym, że jego siostra i Ethan będą spędzali ze sobą wiele czasu (pod pretekstem wspólnego projektu z historii). Nauczyciel i Uczennica mają tylko trzy tygodnie do kolejnej misji Ethana, w której Isabel będzie uczestniczyła. Czasu mają niewiele, a Matt zaczyna coś podejrzewać... No i gdzie leży legendarny Veridian?

Pierwsze co rzuca się w oczy, to dwutorowa narracja oczami Ethana i Isabel. Pomysł godny pokłonów. W wielu książkach możemy spotkać się z narracją pierwszoosobowa (choć i tak króluje trzecioosobowa), dzięki której możemy poznać bohatera od środka. Zastosowanie dwutorowej narracji pierwszoosobowej sprawia, że oprócz poznania obojga bohaterów, możemy spojrzeć na różne rzeczy z dwóch różnych perspektyw. I choć bardziej podobała mi się narracja Isabel, więcej było Ethana (o dwa rozdziały, bo o dwa, ale więcej).

Fabuła książki jest niemożliwa! Jestem niemal pewna, że autorka postawiła sobie za punkt honoru pozostawienie Ethanowi i Isabel oraz innym bohaterom serii i czytelnikom całe mnóstwo pracy, misji, niespodzianek i zasadzek. Ogólnie - dużo akcji i innych atrakcji. I z całą pewnością wybroniła swój honor. W 431 stronach opowieści dzieje się niemożliwie wiele rzeczy. Sprzeczki, rozmowy, treningi, misje, niebezpieczeństwa i potyczki, które trudno zliczyć. Autorka żągluje różnymi wydarzeniami, zgrabnie wplątując je w ogólny świat przedstawiony, który jest bliski nam a jednocześnie niewymownie fantastyczny. Akcja jest płynna, nieprzerwana, swego rodzaju jednolita (w pozytywnym tego słowa znaczeniu - wszystko pasuje do siebie, nie ma wydarzenia, które jakoś specjalnie wybija się na tle historii). Z jednej strony jestem pełna podziwu, że tyle wydarzeń zmieściło się w tych 431 stronach, a z drugiej nieco żałuję, że autorka nie poświęciła nieco więcej miejsca na wydarzenia, sprawiając, że możemy nieco przywyknąć do pewnego stanu rzeczy.

Język jest miły, prosty w odbiorze, sprawia, że książkę się połyka w całości (choć akcja też jest niezwykle istotna). Wydaje się, że sposób wyrażania się bohaterów nieznacznie różni się od siebie w zależności na czyją narrację natrafimy. I choć raz pierwszy spotykam się z tłumaczeniem Pani Małgorzaty Kaczarowskiej, jestem nim zachwycona. Ma ona o wiele "lżejsze pióro" niż Tomasz Illg (również wyd. Jaguar), z którego tłumaczeniami już kilka razy się spotkałam. Kłaniam się - tym razem tłumaczowi :).
Bohaterowie są wyraziści, z dobrze zarysowanym charakterem, ideami, sposobem bycia i wyrażania się. Jeśli ktoś ma depresję, to ją ma. Jeśli kogoś boli, że odszedł od niego ojcec, to go boli. Jeśli komuś na czymś zależy, to mu zależy. Jeśli ktoś komuś nie ufa, to mu nie ufa. Jeśli ktoś nie może się otrząsnąć ze śmierci córki po dwunastu latach, nie otrząśnie się z niej dopóki jego syn nie oznajmi mu, że dołączył  do Straży. Jedynie zachowania dwójki bohaterów wydają mi się nieco przerysowane - Shauna i Cartera, możliwe jednak, że był to zabieg celowy, który miał na celu nakreślenie konsekwencji podjętych w przeszłości decyzji. Tak czy inaczej - książka potrafi zaskoczyć, jednak czujny czytelnik będzie zachwycony wiedząc, że podejrzewał już coś wcześniej.

Oczami Jenny: Nie ma co robić z tego ogromnej tajemnicy - istotnym elementem książki są podróże w czasie, a właściwie w przeszłość (były AŻ dwie, ale to się wytnie ;]). I zrobiły na mnie wrażenie. A skoro zrobiły na mnie wrażenie, to znaczy, że są dobre. Autorka bardzo ładnie wybrnęła z problemu samych przenosin, a także ze znajomości języka, akcentu, wszystkich istotnych wydarzeń i wyglądu samych bohaterów, kiedy muszą znaleźć się, ot choćby, w czasach młodu króla Ryszarda czy choroby Abigeil - przyszłej żony przyszłego vice-, a następnie prezydenta Stanów Zjednoczonych: Johna Adamsa. Oprócz tego nie miała "gdzieś" konsekwencji zmian w przeszłości. Jeśli w przeszłości zostało coś zmienione - miejsca, rzeczy, ludzie - teraźniejszość także się zmienia: ludzie giną, miejsca zanikają, rzeczy przestają istnieć. Kolokwialnie mówiąc - efekt motyla nie został bezkarnie olany. Jestem z tego powodu niewymiernie szczęśliwa. Składam pokłony.

"Twoje lęki będą tam zwielokrotnione. jeśli im się poddasz, istoty z twoich koszmarów staną się rzeczywistością. Jeśli zachowasz jasność myśli, nic ci nie grozi. W tym miejscu znajdujesz dobro i zło, ale najczęściej wędrujące zabłąkane dusze, istoty nieświadome nawet tego, że są martwe. One właśnie przybiorą postać twoich lęków."
~Arkarian

Autor: Marianne Curley
Tytuł: Straż
Seria: Strażnicy Veridianu
Tłumacz: Małgorzata Kaczarowska
Liczba stron: 431
Wydawnictwo: Jaguar
Data wydania: 4 maja 2011

Polecam:
Wydawnictwo Jaguar
Na ratunek "Strażnikom Veridianu"! Pomóżmy dobrej książce!

"Straż" dostałam od wydawnictwa Jaguar. Ślicznie dziękuję :).

środa, 20 lipca 2011

Lovely Blog Award

Nie przepadam za łańcuszami,  ale na ten się skuszę ;).
Do nagrody "One Lovely Blog Award" zostałam wytypowana przez AnnieNadeine i Stayrude. Ślicznie dziękuję :). Nie spodziewałam się :).

Zasady:
- napisz u siebie podziękowania i wklej link blogera, który cię nominował,
- napisz o sobie siedem rzeczy,
- nominuj szesnaście innych, cudownych blogerów (nie można nominować osoby, która cię nominowała),
- napisz im komentarz, by dowiedzieli się o nagrodzie i nominacji.

No więc tak...
1. Znana jestem ze swojego słomianego zapału. Zaczęłam masę opowiadań, historii, różnego rodzaju akcji i praktycznie chyba żandej nie zakończyłam. Chyba, że mówimy o pracach konkursowych. Nad nimi mogę się męczyć całymi dniami, ale ostatczenie zawsze je wysyłam. Choćby 15 minut przed końcem czasu :).
2. Choć pierwszą dobrowolnie przeczytaną przeze mnie książką jest "Proroctwo Kamieni" Flavii Bujor, to moja przygoda z czytaniem zaczęła się od serii "Century". Do tej pory, gdy widzę gdzieś książki Pierdomenico Baccalari uśmiecham się pod nosem.
3. Choć jestem niska, pulchna (a'propo - kocham jeść i uważam, że jedzenie najsamczniejsze jest na misce/pólmisku/w garnku, a nie na talerzu) i mam słabą kondycję, kocham uprawiać sport. Siatkówka, ręczna, koszykówka, nożna, ringo, rower, rolki, tenis. Po prostu wszystko. Jedyne czego nie cierpię to bieg - zarówno krótkodystansowy jak i długo-, choć i nawet na zawody w bieganiu raz poszłam (pomińmy fakt, że byłam ostatnia ;]). No i podniecają mnie sporty extremalne ^^.
4. Mimo, że jestem nieśmiała, bardzo szybko potrafię wzbudzić do siebie sympatię ludzi, przez co szybko zdobywam znajomych. Nie znam nikogo, kto by sądził o mnie coś gorszego niż "nie znam jej" czy "nie mam na jej temat zdania".
5. Mam potwornie słabą pamięć i bardzo łatwo można mnie rozkojarzyć. To właśnie dlatego moje recenzje ukazują się max. raz na tydzień. Kiedy włączam bloggera - innych zakładkach mam facebooka, pocztę, różne portale, fora, co sprawia, że co pięć minut sprawdzam czy ktoś mi czegoś nie napisał. Zamknięcie kart nie pomaga - otwieram ją z powrotem i siedzę na niej kilka minut. Dlatego właśnie wychodzę z laptopem na dwór - nie mam tam internetu i mogę się skupić wyłącznie na pisaniu recenzji.
6. Lubię, kiedy ludzie się mnie boją O.o.
7. Jestem straszliwą bałaganiarą. Na biurku wieczny "artystyczny nieład", a pokoju nie potrafię utrzymać w porządku. Na dywanie wiecznie coś  leży, wszystkie krzesła, fotele, sofy i łóżka są zawalone ciuchami, a w szafkach i szufladach biurka żyje obca cywilizacja (z którą żyję w zgodzie: ja nie przeszkadzam im - oni mnie). Ale jak to powiedział Albert Einstein:
"Skoro bałagan na biurku jest odzwierciedleniem tego, co w mózgu, to czego znakiem jest puste biurko?"

I teraz najgorsze:
16 bloggerów:
- Ala

I... E...
Koniec?

Bo, kurczę, jak klikam "Obserwuj", to ja czytam te blogi. Może nie komentuję, może nie każdy post, ale czytam. A dla mnie to 12 osób to i tak już dużo (3 nie nominowałam - nie chcę im przysyłać łańcuszków, bo to trochę dziecinne ;]). Więc jest 9, ale wyjątek potwierdza regułę, więc cała reszta po 16 :).

Zabawa nie jest obowiązkowa.