RSS
Facebook
Twitter

sobota, 27 sierpnia 2011


„Jeśli mamy prowadzić wojnę, równie dobrze możemy to robić w dobrym stylu.”

O serii: Nadszedł koniec wszystkiego. Nie ma już żadnych zasad. Ellie, Homer, Corrie, Kevin, Robyn, Lee i Fiona po tygodniu spędzonym w Piekle – dolinie leżącej za Szwem Krawca, której do tej pory nie skalano ludzką obecnością – mimo fantastycznie spędzonego czasu, cieszyli się z powrotu do domu. Nie sądzili jednak, że to 5 dni z dala od cywilizacji może tak zmienić ich życie. Małe miasteczko Wirawee, na wybrzeżu Australii, w dniu obchodów Dnia Pamięci, kiedy to wszyscy z okolic zbierają się na terenie wystawowym, zostało zaatakowane przez wrogie wojska. I choć nikomu nic się nie stało, wiadomo, że nie jest dobrze. Jedynie grupie nastolatków udało się uniknąć losu najbliższych. Jako jedni z nielicznych, pozostali na wolności i teraz muszą sami walczyć za swoje rodziny. Za miasto. Za kraj. Za nowe, lepsze jutro.

„Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego dorośli robią z dorastania taki skomplikowany proces. Oczekują, że będziesz nieustannie szukać okazji do różnych wyskoków. Czasami nawet sami podsuwają ci pomysły. (…) Ale najzabawniejsze jest to, że kiedy rodzice podejrzewali nas o jakieś grzeszki, zawsze byliśmy grzeczni, a kiedy myśleli, że jesteśmy niewinni, zazwyczaj coś knuliśmy.”

O książce: Ellie, Homer, Corrie, Kevin, Robyn, Lee i Fiona postanowili udać się do Piekła – miejsca za Szwem Krawca, które nie zostało skalane ludzką obecnością, nie licząc tajemniczego Pustelnika, który podobno zabił swoją żonę i dziecko. Te pięć dni w Piekle ich zmieniło. Co niektórych do siebie zbliżyło. I choć wszyscy byli zachwyceni tą niezwykłą przygodną, tęsknili za domami. Żadne z nich nie spodziewało się tego, co zastali po powrocie. Martwe psy, zdychające krowy, owce, ptaki i żadnych śladów po rodzinach. Wspólnie uznają, że przelot samolotów w jedną z nocy nie miało nic wspólnego z obchodami Dnia Pamięci. Wirawee, miasteczko w którym mieszkali, chodzili do szkoły i na imprezy, zostało zaatakowane przez wroga, a jego armie uwięziły wszystkich mieszkańców zarówno miasteczka, jak i okolicznych terenów rolnych. I choć przyjaciele zdecydowali się na powrót do Piekła, wiedzieli, że nie mogą tak tkwić bezczynnie. Nadeszło jutro, tak różne od dotychczasowego życia. Nadszedł czas walki.

Kiedy w swoje ręce dostałam „Jutro. Kiedy zaczęła się wojna”, w moim sercu zakwitło pewne uczucie. Uczucie dobrze mi znane – niepokój. Oczywiście – pierwsza część serii Johna Marsdena zdobyła wiele nagród, wielu ludzi uważa ją za lekturę fantastyczną, niewiarygodną, wyśmienitą. Jednak już dawno temu nauczyłam się nie ufać opinii tłumu, tym bardziej, że kiedy wchodzi jakaś nowa „moda” na książki, filmy czy muzykę, od razu dostaję na to alergii, a jak każdy alergik, trzymam się od swojego alergenu z daleka. Nic więc dziwnego, że trochę bałam się sięgnąć po „Jutro”, mimo, że sama wybrałam pozycję do recenzji. Kiedy jednak Ellie zaczęła mi opowiadać swoją historię, nie mogłam się od niej oderwać.

Kiedy się pomyśli o „Jutrze”, ma się przed sobą dwa obrazy. Jeden, to beztroskie życie w Piekle, a drugi to walka z oprawcami w Wirawee. Długo zastanawiałam się, co może się w takiej książce dziać. Nim zaczęłam czytać nowy bestseller, wiedziałam o wyjedzie grupy przyjaciół do Piekła, a później, że spotykają się z wojną i postanawiają walczyć. I o ile potrafiłam jeszcze sobie wyobrazić to, co mogło zajść między bohaterami w dziczy, za nic nie mogłam zrozumieć, co takiego będą oni robili, by sprzeciwić się wrogom. Okazuje się jednak, że mogą zrobić bardzo wiele.

Książka naszpikowana jest różnego rodzaju wydarzeniami, nie dając czytelnikowi okazji do nudy. Zaczynając od wygłupów na wyjeździe, które nie są niemożliwie wymyślne, ale które satysfakcjonują czytelnika, ze względu na realność wydarzenia, przez przeszukiwanie domów bohaterów i przeszpiegi w Wirawee, do akcji z mostem i powrotu do Piekła. A mimo to, nadal znajdujemy chwilę na opisy otaczającej bohaterów rzeczywistości i rozmowy między nimi – zarówno na tematy poważne, jaki i te nieco mniej. Mamy więc po raz kolejny do czynienia z książką, która w niewielkiej ilości stron, zmieści w sobie multum zdarzeń i wydarzeń, rozmyślań i rozmów, uczuć i myśli.

Język jest łatwy, prosty do zrozumienia, ale nie prymitywny. Mimo, że zarówno oryginał jak i tłumaczenie były pisane przez osoby dorosłe i doświadczone, bez przeszkód możemy uznać, że pisała to osoba młoda, która po prostu kocha to co robi i nie zamierza niczego ukrywać przed światem.

 „Homer umiał wnikać w umysły żołnierzy, myśleć jak oni i widzieć ich oczami. Zdaje się, że nazywają to wyobraźnią.”

Narracja jest pierwszoosobowa z pewnej perspektywy czasowej. Narratorką wydarzeń jest Ellie – jedna z pomysłodawczyń biwaku w Piekle. Bohaterka od początku daje nam do zrozumienia, że robi to po namowie „współlokatorów”, że to co pisze jest jej subiektywnym zdaniem i, że reszta nie powinna się na nią za to obrażać, że to, co robi, robi dla uczczenia czynów swoich jak i swoich przyjaciół, by to, co zrobili nie odeszło w zapomnienie. Jednak aż do końca książki czytelnik nie może się domyśleć, czy wydarzenia opisywane przez Ellie miało miejsce 3 dni od ich zdarzenia czy 3 lata, co z pewnością jest plusem.

Co do bohaterów – są charyzmatyczni, konkretni, widoczni, z dobrze zarysowanym charakterem, stylem mówienia, bycia, z typowymi tylko dla nich zachowaniami. I choć zmieniają się psychicznie i emocjonalnie w ciągu książki, nadal pozostawiają sobą, a ich zmiany są bardzo płynne i bardzo dobrze przeprowadzone, dzięki czemu nie mamy wrażenia pomieszania z wymieszaniem zachowań bohaterów między sobą.
Ogólnie – książka wyśmienita pod każdym względem. Bohaterowie są cudnie wystylizowani, mamy ciągłą akcję, a mimo to, możemy także na chwilę przystanąć i zamyślić się nad tą prawdopodobną rzeczywistością, nad uczuciami przyjaciół, pozachwycać się naturą wokół i przerazić chaosem na ulicach małego miasteczka. Historię czyta się łatwo, szybko i przyjemnie, jest co najmniej intrygująca i ze zniecierpliwieniem czekam na dalsze części serii jak i film :). 

Oczami Jenny: Książka jest napisana niezwykle realistycznie. Gdyby to nam przytrafiła się taka historia, zostawiłaby ona w nas głębokie rany, o których nie zapomnielibyśmy do końca życia i przez które zmienilibyśmy się nie do poznania. I to samo dzieje się z naszymi bohaterami. Nie są oni niezniszczalni, odporni na wszystkie wydarzenia, niezmienni. Wręcz przeciwnie! Homer – ten sam Homer, który na przerwach grał w grecką ruletkę, który irytował wszystkie dziewczyny w szkole, a nauczycielom dawał nieźle w kość – stał się człowiekiem poważnym, myślącym długofalowo, głównodowodzącym. Delikatnej Fi, która nie była aniołem tylko dlatego, że nie posiadała skrzydeł, spodobała się adrenalina i była często bardziej opanowana od szalonej Ellie, która nie potrafiła długo usiedzieć w miejscu i niezwykle często wyjeżdżała z Corrie na różne biwaki. Cicha i pobożna Robyn, która na samo brzmienie słowa „krew” mdlała, nie mogła się doczekać kolejnego zastrzyku dla Lee i zdejmowaniu mu szwów. Bohaterowie czuli głód, tęsknotę, złość, ból. Nie byli maszynami, które miały do odegrania jedynie konkretną rolę, ale wydawali się ludźmi z krwi i kości, dzięki czemu stali się nam bliscy.
 
„- To sytuacja bez wyjścia – wyjaśnił Kevin. – Gdybyśmy mieli czekoladę, znalazłbym w sobie energię, żeby wyruszyć do samochodu po więcej czekolady. Ale bez czekolady nie uda mi się pokonać nawet pierwszego stopnia.”

Autor: John Marsden
Tytuł: Jutro. Kiedy zaczęła się wojna
Seria: Jutro
Tłumacz: Anna Gralak
Liczba stron: 270
Wydawnictwo: Znak Literanova
Data wydania: 6 kwietnia 2011

Polecam:
Wydawnictwo Znak
Seria Jutro na facebook’u
Oficjalna strona serii Jutro

„Jutro” Johna Marsdena dostałam od wydawnictwa Znak Literanova. Dziękuję ślicznie :).

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Chwila wytchnienia między Low a High Fantasy...

O serii: Cedar Cove to malownicze miasteczko nieopodal Seattle. Mieszkańcy kochają się, zdradzają, nienawidzą się i rozchodzą jak wszędzie na świecie. Mają swoje historie, swoje sekrety. Tylko że tutaj nikt nie jest anonimowy. Ktoś zawsze pomoże ci rozwiązać problem, nawet gdy tego nie chcesz… (opis z okładki)

"Bobby Polgar nie odrywał wzroku od kartki, którą trzymał w ręku. Bobby był mężczyzną nieznającym uczucia strachu. Jak dotąd - teraz się bał. (...)Na białej kartce było napisane, co ma teraz zrobić. Ma wrócić na Seaside Avenue 74 i tam czekać na dalsze instrukcje."

O książce: Wszyscy mieszkańcy Cedar Cove byli zaskoczeni wydarzeniami ostatnich dni. Najpierw kradzież z sejfu kilku tysięcy, a następnie podpalenie jednej z najlepszych restauracji w mieście - Latarni Morskiej, która należała do Justine i Setha Gundersonów, co skutkuje powolnym rozpadem ich małżeństwa. Podejrzanym staje się Anson, który miał już na swoim koncie kilka podpaleń, a który znika z miasteczka zaraz po pożarze. Młoda Allison sądzi jednak, że to niemożliwe i że jest inny powód zniknięcia ukochanego. Trudne chwile przechodzą także Linette McAfee i Cal Washburn. I choć dziewczyna jest zrozpaczona, wie, że dni jej związku z niewymownie przystojnym i inteligentnym dżentelmenem Calem są już policzone. Mnóstem problemów może pochwalić się także Maryellen - nie dość, że jej ciąża jest zagrożona, to Jon - jej mąż - za żadne skarby nie chce się pogodzić ze swoimi rodzicami. Jak widać  problemy z dziećmi nie mają tylko Ellen i Joseph, ale i Charlotte z Benem. David, syn Bena, znów popadł w problemy finansowe, a Will, syn Charlotte, rozwodzi się ze swoją żoną i wraca do Cedar Cove, co staje się wyzwaniem dla Grace - matki Maryellen - która niegdyś z nim romansowała. Niepewna swoich uczuć jest także Rachel, która kocha Nate'a, ale nie chce odchodzić od małej Jolane, która wcześniej straciła matkę, a teraz może stracić najlepszą przyjaciółkę. Takie małe miasteczko, a ile problemów!

Cóż to była za fascynująca lektura!
Wiem, że to dziwnie wygląda, kiedy ja - Jennifer Laugh, miłośniczka fantasy, wiedźma na okresie próbnym, kochająca wiedźmy wszelakie, której cała jedna półka należy do Jaguara, a cała reszta do innej fantastyki - piszę, że obyczaj był  fascynujący, ale tak po prostu jest! Ale od początku...

Pierwsze co rzuca się w oczy to mnogość postaci! Było ich od groma i bez specjalnej listy, na której wszyscy byliby spisani i opisani, to ani rusz! A że jestem leń, to sobie spis odpuściłam, ale jakimś cudem sobie poradziłam i pod koniec książki wiedziałam już kto, z kim, gdzie i w jakim stopniu są spokrewnieni. Byli jednak oni prości z prostymi myślami i celami, dzięki czemu, po ogarnięciu ich ilości, czytało się o nich przyjemnie. I choć dwóch bohaterów irytowało mnie niewymownie (Justine i Warren), to reszta zdobyła moją sympatię.

Co do fabuły... Prze najróżniejszych wydarzeń było trzy razy więcej niż samych bohaterów, co w sumie daje nam... Dużo. Każdy bohater opowieści ma dużo rzeczy do zrobienia, wiele przeszkód do pokonania. Dzięki wielowątkowości mamy szansę zapoznać się z każdym z nich z bliska, a jednocześnie sprawia, że żaden z bohaterów czy bohaterek nam się nie nudzi i nie mamy szansy lamentować, że "Sabrina to już od czterech rozdziałów użala się nad sobą, bo Bruce nie chce jej zabrać na bal"*.

Książkę czyta się w zastraszającym tempie. Gdybym się postarała, przeczytałabym ją w jeden dzień. Góra w półtora popołudnia. Język jest prosty, łatwy. Co prawda tłumaczenie czasem irytowało, ze względu na ciągłe powtórzenia, jednak głównie tłumaczka dobrze się spisała.

Podsumowując... Książka jest niesamowita i bardzo dobra. Język prosty, łatwy w odbiorze, bogata fabuła, wyraziści bohaterowie. Nie czytam za wiele powieści obyczajowych, a jeśli już, to młodzieżowe, jednak z pewnością mogę Zatokę Cedrów odłożyć na półkę z ulubionymi. Muszę was jednak ostrzec - jest to literatura prosta, całkowicie niewymagająca, nad którą nie siedzi się godzinami i zastanawia się nad zachowaniem bohaterów. Ba! Dla niektórych może być to książka za "płytka". Ja ją jednak za taką nie uważam i serdecznie polecam wszystkim, którzy chcą sobie zrobić krótką przerwę między innymi gatunkami, a także osobom, które z obyczajem są za pan brat :).

Autor: Debbie Macomber
Tytuł: Wiktoriańska herbaciarnia
Seria: Zatoka Cedrów
Tłumacz: Hanna Hessenmüller
Liczba stron: 332
Wydawnictwo: Mira
Data wydania: 5 sierpnia 2011

Polecam:
Wydawnictwo Mira

"Wiktoriańską herbaciarnię" dostałam od wydawnictwa Mira. Dziękuję ślicznie :)

-----------------
*przykład wzięty znikąd. Nie było żadnej Sabriny, Bruce'a ani balu

piątek, 19 sierpnia 2011

Stosik - odsłona 3

No w końcu! Wczoraj odebrałam ostatnią książkę do stosiku, a akurat Blogger musiał nawalić!
No, ale przejdźmy do konkretów.

  
fot. Jennifer Laugh
Duży, ale półtoramiesięczny, więc to pewnie dlatego :).

fot. Jennifer Laugh
 LIPIEC
Od góry:
  1. Wampiraci: Krwawy Kapitan - Justin Somper (Wydawnictwo Nasza Księgarnia) - za złotówkę w Empiku
  2. Słownik etymologiczny języka polskiego - ParkEdukacja - kocham słowniki z ParkEdukacji, a akurat była promocja w Empiku :)
  3. Zmierzch: Księżyc w nowiu - Stephanie Meyer (Wydawnictwo Dolnośląskie) - za złotówkę w Empiku
  4. Zmierzch:  Drugie życie Bree Tanner - Stephanie Meyer (Wydawnictwo Dolnośląskie) - wygrana w konkursie u Nadeine

fot. Jennifer Laugh
 SIERPIEŃ
Od góry:
  1. Romans historyczny: Królewska córka - Gifford Blythe (Wydawnictwo Harlequin) - bonus do egzemplarza do recenzji
  2. Światowe życie: Pamiętny rejs - Elizabeth Power (Wydawnictwo Harlequin) - j.w
  3. Wilżyńska Dolina: Wiedźma z Wilżyńskiej Doliny - Anna Brzezińska (Agencja Wydawnicza Runa) - zakup własny przez Allegro
  4. Zatoka Cedrów: Wiktoriańska herbaciarnia - Debbie Macomber (Wydawnictwo Mira) - w ramach współpracy z wydawnictwem
  5. Jutro: Kiedy zaczęła się wojna - John Marsden (Wydawnictwo Znak Liternova) - w ramach współpracy z wydawnictwem
  6. Pożeracz snów - Bettina Belitz (Wydawnictwo Znak Emotikon) - w ramach współpracy z wydawnictwem
  7. Kroniki Imaginarium Geographica: Uczeń smoka - James A. Owen (Wydawnictwo Nasza Ksiegarnia) - pożyczone od Adwokat
  8. Trojka - Stepan Chapman (Wydawnictwo Mag) - w ramach współpracy z wydawnictwem
  9. Kamienna Ćma - Paweł Matuszek (Wydawnictwo Mag) - w ramach współpracy z wydawnictwem
 Bosko. A liczę, że jeszcze z 3-4 tytuły mi dojdą do końca sierpnia. Nie wiem jak ja się wyrobię, skoro nawet nie zaczęłam Zewu  Nocy z poprzedniego stosika...

Przy okazji chciałabym przeprosić na brak recenzji, ale wszystkie komputery w domu szlag  trafił i został tylko mój, więc wszyscy się na niego rzucili, przez co mam teraz do niego ograniczony dostęp, a na kartce ciężko mi się pisze, więc nie wiem kiedy ukaże się następna recenzja. Mam nadzieję, że jak najszybciej :)

czwartek, 11 sierpnia 2011

Ludzie kontra bogowie. Porządek kontra chaos. Miłość kontra nienawiść...

O serii: V i VI w. n.e to mroczne wieki w dziejach Brytanii. Sasi wciąż najeżdżają na wschodnie ziemie, grabiąc je, rabując, zabijając mężczyzn, gwałcąc kobiety i składając dzieci w ofierze bogom. Z zachodu natomiast zagrożeniem są Irlandczycy - naród gwałtowny, więc mimo zawartego pokoju, w każdej chwili może napaść na zachodnie wybrzeża, a czyny ich są straszniejsze od saksońskich. Najgorsze jednak tkwi w samym sercu Brytanii. Brytowie zamiast walczyć z wrogami, walczą ze sobą. Konflikty religijne, polityczne i militarne zaostrzyły się, kiedy Mordred - książę, syn Uthera Pendragona - umiera, a wkrótce po nim jego ojciec - Najwyższy Król Dumnonii jak i całej Brytanii. Na szczęście znalazł się następca tronu. Młody Mordred jest synem poległego w bitwie księcia Mordreda i księżniczki Norwenny. Król jest jednak nie jest w pełni sił fizycznych. W celu protektorowania państwem powołana jest Najwyższa Rada, w której zasiąść ma nie kto inny jak sam legendarny Artur.

 "Lecz [Artur] zapomniał o Merlinie. Druid był starszy, mądrzejszy, i bardziej wyrafinowany niż Artur i to on dowiedział się o Kotle. Zamierzał go znaleźć, a gdyby mu się to udało, magia Kotła rozlałaby się po Brytanii niczym trucizna. 
Był to Kocioł z Clyddno Eiddyn. To był Kocioł, który rozwiewał ludzkie marzenia. 
Artur zaś, mimo całej swojej praktyczności, był marzycielem."
~Derfel

O książce: Po zwycięskiej, acz krwawej bitwie w dolinie Lugg, wszyscy sądzili, że Brytanią w końcu zapanuje pokój i wszyscy wspólnie będą mogli ruszyć na Saksonów.I choć faktycznie ludzie Brytanii żyli w spokoju, lud zamieszkujący Ynys Mon, niegdyś świętą wyspę druidów, teraz ziemią Irlandczyków, spotkał się z niemiłą niespodzianką pod postacią Merlina, Derfla, Nimue, Ceinwyn, Galahada i kilku włóczników, którzy postanowili odzyskać Kocioł z Clyddno Eiddyn - jeden ze skarbów Brytanii, które miały moc przywołania bogów, którym służyli druidzi. I choć wszyscy przeżyli, Derfel z Ceinwyn doczekali się dzieci, Merlin mógł odpocząć na długie lata, a krajem nadal rządził dobry, poczciwy Artur, sielanka nie miała trwać długo. Kiedy tylko Mordred zasiadł na tronie Dumnonii, cały delikatny plan Artura miał obrócić się w zgliszcza. Chrześcijanie wzniecili bunt, na czele którego stanął zdrajca Lancelot. A to nie koniec niespodzianek jakie Bog przygotował dla swojego Nieprzyjaciela.

Szczerze mówiąc trochę bałam sięgnąć po drugą część przygód Artura, Derfla i Merlina, ponieważ "Zimowy monarcha" szedł mi raczej... średnio i trochę się przy nim męczyłam. Moje obawy jednak były niesłuszne - Nieprzyjaciela czytało mi się bardzo przyjemnie i pochłonęłam go w zastraszającym tempie.

Bywa tak czasami z seriami, że, pomimo zachwycającej pierwszej części, druga nie jest już tak zniewalająca jak swoja poprzedniczka.  Bohaterowie nie są kształtowani, przygody pisane są trochę na "odwal się", a wrogowie są "najstraszniejszymi istotami na całej ziemi", chociaż w poprzedniej części było to samo o innych, słabszych wrogach. Głównie - o wiele gorsza od poprzedniczki. Na szczęście drugiej części cyklu arturiańskiego jest do tego daleko. Ba! "Nieprzyjaciel Boga" jest lepszy od "Zimowego monarchy".
W "Zimowym monarsze" Derfel był po prostu dzieckiem, któremu zrujnowano dom, zgwałcono przyjaciółkę, wymuszono grabież na małej wsi i kłamstwo. Z biegiem czasu nasz bohater zaczął zachowywać się jak młody mężczyzna. I choć jego przygody z Arturem i jego drużyną są niesamowite, dopiero w "Nieprzyjacielu" możemy spotkać się z kimś, kto sam decyduje o swoim losie. Decyduje czy złamać świńską kość czy pozostać nieszczęśliwym do końca życia. Czy zaryzykować pokój między Lancelotem a Arturem, prosząc Ceinwyn o rękę, czy żyć w samotności do końca dni. Czy pozostać ze swoją rodziną, czy pomścić śmierć swojej kochanej Dian.

Poza tym - książka wzbudza o wiele więcej emocji niż poprzedniczka. Sama historia Defla i Ceinwyn jest o niebo ciekawsza i bardziej emocjonalna niż ta Artura i Ginerwy, choć są one niemal identyczne. Przy finale opowieści Tristana i Izoldy płakałam jak bóbr, choć ostatnim razem robiłam to dwa lata temu przy śmierci Syriusza z Harry'ego Pottera. Ba! Byłam w stanie wykłócać się z każdym, kto broniłby Artura (zresztą - do tej pory mu nie wybaczyłam tej decyzji). A ilekroć główny bohater wspomina tę uroczą, żywiołową Dian, oczy zachodzą mi łzami i nie jestem w stanie dalej czytać.

Gdybym stawiała oceny (dzięki Bogu - tego z reguły nie robię), dałabym jej 5,75/6. Skąd taka dziwna nota? Książka jest świetna, jedna z moich ulubionych. Znając zakończenie "Zimowego monarchy", sądziłam, że finał "Nieprzyjaciela Boga" będzie również spektakularny. A przynajmniej zakończony bitwą lub pojedynkiem, tym bardziej, że wszystko to zapowiadało. Sądziłam, że poczynania Lancelota mają zacząć jego rebelię, a misteria Izydy miały być ostatnią kroplą w czarze cierpliwości Artura. A w rzeczywistości? Oczywiście Artur pragnął zemsty - na Lancelocie, Sansumie, Ginerwrze, bliźniakach (zarówno druidach, jak i swoich pierworodnych) - jednak do niczego nie doszło. Szalenie żałuję.

Podsumowując... "Nieprzyjaciel Boga" nie tylko dorówna poprzednikowi, ale i podwyższył poprzeczkę. Bohaterowie są teraz dojrzalsi, pewniejsi siebie, odpowiedzialni za swoje czyny. Akcja nadal jest lekka i przyjemna usiana niebezpieczeństwami dla swoich bohaterów. Przy książce spokojnie możemy roześmiać się przy dyskusjach Derfla z Merlinem, a także wylać wiele łez rozpaczy i tęsknoty. A pomimo nieco nijakiego zakończenia, druga część przygód o Arturze, Derflu i Merlinie, zostanie odłożona na półkę z napisem "Ulubione".

Oczami Jenny: Byłam szalenie zaskoczona, kiedy pani Karolina Kawałkowska (z wydawnictwa Erica) napisała mi, że tłumaczem "Nieprzyjaciela Boga" był Jerzy Żebrowski, który przetłumaczył dla nas także pierwszą część przygód Artura. W końcu ciężkie pióro zniknęło, Mitras przechrzcił się na Mitrę, kult Isis zmienił się w kult Izydy, a lord stał się panem (jedyna zamiana, która mi się nie podobała). Sądziłam, że takie zmiany nie mogą zajść w obrębie jednego tłumacza i długo myślałam, kim ów nieznajomy może być (w książce nie było napisane). I choć na portalach pojawiało się jego nazwisko, wciąż nie mogłam w to uwierzyć. W jedyne co mogłam zrobić, to zapytać samego wydawnictwa. Jakże się jednak myliłam! Chciałabym więc serdecznie podziękować tłumaczowi za zmiany. Z pewnością były to zmiany na lepsze :).

"-Bogowie nienawidzą porządku - burknął. - Porządek, Derfel, niszczy bogów, bogowie zatem muszą zniszczyć porządek."
~Merlin 
"Większość z nas jednak obawia się chaosu i dlatego próbujemy wprowadzić porządek. Kiedy jednak panuje porządek, nie potrzebujemy już bogów. Gdy wszystko jest uporządkowane i na swoim miejscu, nie zdarza się nic nieoczekiwanego. Jeżeli wszystko rozumiesz, to nie ma miejsca na czary. Wzywasz bogów tylko wtedy, kiedy jesteś zagubiony i wylękniony. Oni jednak lubią być wzywani, czują się bowiem wtedy potężni, i dlatego właśnie chcą, żeby panował chaos."
 ~Derfel
 

Autor: Bernard Cornwell
Tytuł: Nieprzyjaciel Boga
Seria: Cykl arturiański
Tłumacz: Jerzy Żebrowski 
Liczba stron: 550 
Wydawnictwo: Instytut wydawniczy Erica
Data wydania: 21 września 2010

Polecam:
Instytut Wydawniczy Erica
Nieprzyjaciel Boga na Facebooku

"Nieprzyjaciela Boga" dostałam od Instytutu Wydawniczego Erica. Dziękuję ślicznie :).

czwartek, 4 sierpnia 2011

Legendy arturiańskie nigdy nie są za stare, by do nich nie powrócić...[1]

O serii: V i VI w. n.e to mroczne wieki w dziejach Brytanii. Sasi wciąż najeżdżają na wschodnie ziemie, grabiąc je, rabując, zabijając mężczyzn, gwałcąc kobiety i składając dzieci w ofierze bogom. Z zachodu natomiast zagrożeniem są Irlandczycy - naród gwałtowny, więc mimo zawartego pokoju, w każdej chwili może napaść na zachodnie wybrzeża, a czyny ich są straszniejsze od saksońskich. Najgorsze jednak tkwi w samym sercu Brytanii. Brytowie zamiast walczyć z wrogami, walczą ze sobą. Konflikty religijne, polityczne i militarne zaostrzyły się, kiedy Mordred - książę, syn Uthera Pendragona - umiera, a wkrótce po nim jego ojciec - Najwyższy Król Dumnonii jak i całej Brytanii. Na szczęście znalazł się następca tronu. Młody Mordred jest synem poległego w bitwie księcia Mordreda i księżniczki Norwenny. Król jest jednak nie jest w pełni sił fizycznych. W celu protektorowania państwem powołana jest Najwyższa Rada, w której zasiąść ma nie kto inny jak sam legendarny Artur.

"Nadchodzą ciężkie czasy. Wszystko co dobre, stanie się złe, a co złe jeszcze gorsze. (...) Czasem myślę, że bogowie z nas kpią. Rzucają naraz wszystkie kości, żeby sprawdzić jak skończy się ta gra." 
~Nimue

O książce: Źle się dzieje w państwie brytyjskim. Saksonowie nieprzerwanie atakują wschodnie ziemie. Irlandczycy trzymają się jeszcze w ryzach, nie wiadomo jednak, jak długo to jeszcze potrwa. Największym zagrożeniem dla Dumnonii jest król Powys - Gorfyddyd - i Sylurii - Gundleus. I choć księstwa Brytanii powinny żyć ze sobą w zgodzie, Gorfyddyd i Gundleus tylko czekają na okazję, by zgarnąć dla siebie Dumnonię i Gwent. Okazja ta przychodzi wcześniej, niźli ktokolwiek się spodziewał. Książę Mordred, jedyny pozostały przy życiu prawowity dziedzic, padł od ciosu saksońskiego topora i wykrwawił się na śmierć pod Wzgórzem Białego Konia, a Uther sięga kresu swych dni. Na szczęście poległy w walce książę, pozostawia po sobie potomka - dziecko księżniczki Norwenny. Wszystkim ulżyło, gdy urodził się chłopiec. Radość jednak nie trwała długo - młody Mordred, który imię swe odziedziczył po ojcu, okazuje się być kaleką. I choć skrzywiona noga nie nie umożliwia panowania nad krajem, jest on zbyt młody, by to robić. Do kraju sprowadzany jest więc Artur, który w ogólnym rozrachunku wyrządził dla Brytanii więcej szkód niż pożytku.

Kiedy dostałam w swoje ręce Cykl arturiański, nie wiedziałam czego się po nim spodziewać. Nimue wynurzającej się z toni jeziora i wyciągającej ku Arturowi Ekskalibura? Pięknej i niewinnej Ginerwy? Z pozoru lojalnego i oddanego Lancelota? Niemożliwie inteligentnego i niewymownie sprawiedliwego Artura? Dobrodusznego i tolerancyjnego Merlina? Cokolwiek by to nie było - w książce było zupełnie inaczej. Ale zacznijmy od początku...
Choć historia niewątpliwie ma za zadanie opowiadać dzieje wszechmocnego, mądrego, sprawiedliwego i pragnącego pokoju za wszelką cenę Artura, głównym bohaterem, a zarazem narratorem, jest Derfel - kaleki, stary mnich przebywający w klasztorze w Dinnewrac, którego największą zmorą jest święty Sansum, a najserdeczniejszą przyjaciółką Igrane, królowa Powys. Derfel za młodu był jednak postacią istotną dla historii Brytanii. Najlepszy przyjaciel Artura, Galahada, Culhwcha czy Tristana, spadkobierca majątku Merlina, kochający mąż i oddany ojciec, lord, którego herbem była pięcioramienna gwiazda, z wierną i zgraną drużyną. Jak to możliwe, że stracił to wszystko i został mnichem?
Język jest prosty i łatwy w odbiorze. I choć nie musimy siedzieć nad książką i się męczyć, zastraszająco szybko też jej się nie połyka (przynajmniej jak dla mnie). Choć akcja jest płynna, a typowych opisów przyrody nie ma wiele, to dialogi też nie grzeszą długością. A te 554 strony muszą w końcu być czymś zapełnione jeśli nie dialogami. A! No i mam wrażenie, że tłumacz (Jerzy Żebrowski) ma nieco (ale tylko troszeczkę) ciężkie pióro. Ale tak tylko odrobinkę :).
Coś co także sprawiało, że ciężko mi było czytać, to rozdziały. A właściwie ich niemalże brak. Na 554 strony przypada 5 rozdziałów (śr. 111str/rozdział). Jestem zwolenniczką odkładania książki dopiero, gdy skończę rozdział (żeby później się nie zastanawiać, co działo się w ów rozdziale), więc przystanki tak rzadko trochę mnie męczą. Co prawda są przerwy oddzielające od siebie poszczególne akapity, kiedy akcja jest przenoszona w inny czas i miejsce, ale i te zdarzają się nader rzadko.
Nie powinnam przywiązywać tak strasznej wagi do spraw technicznych, ale kiedy byłam jeszcze w trakcie lektury postanowiłam, że muszę o tym wspomnieć. Między mapką (za którą jestem serdecznie wdzięczna), a akcją książki jest spis bohaterów i miejsc z krótką definicją. Uważam, że pomysł był doskonały - w gąszczu tych wszystkich imion (w szczególności tych na "c" ;]) łatwo się pogubić, a gdy chcemy sobie przypomnieć kim był ten czy tamten bohater, wystarczy sprawdzić w spisie, a nie szukać w tych 554 stronach. Żałuję jednak, że spisy te były na kartkach przed akcją właściwą. Czytelnik, widząc te spisy już na początku, chce od razu je przeczytać, a przecież zdradzają one fabułę książki. Ile razy musiałam bić się po łapach, żeby tam nie zaglądać... :)
A teraz koniec! Wylałam swoje żale na temat spraw technicznych, czas zająć się samą historią!

Fabuła bogata jest w prze najróżniejsze wydarzenia zaczynając od dzieciństwa Derfla[2] na górze Tor (Ynys Wyrdyn), przez zaręczyny Artura i Ceinwyn oraz bitwę pod Ynys Trebes (Benoic), aż po bitwę w dolinie Lugg (Powys). I choć, jak już wspomniałam wcześniej, dialogów nie jest przerażająco wiele, nie czujemy się przygnieceni przez opisy.
A skoro już jesteśmy przy przygniataniu przez opisy... Dialogi dialogami, opisy opisami, ale biorąc do ręki książkę o tematyce (wczesno)średniowiecznej (Ba! O królu Arturze!) spodziewa się ciągłych bitew, epickich walk, rzek krwi i potu! I fakt - są ciągłe bitwy, epickie walki, rzeki krwi i potu, ale one po prostu są. Nie ma żadnych ich opisów, z czego nie jestem zachwycona - podobnie jak Igraine. Tym bardziej, że nie wydaje mi się, żeby autor nie potrafił pisać opisów walk. Walka między Owainem a Arturem była bardzo fajnie opisana, a dzięki bitwie w dolinie Lugg wiemy jak to wszystko wygląda od środka. Nie rozumiem więc trochę tego, że autor ogranicza się do krótkiego komentarza informującego, że "wydarzyło się to i to. Zginął ten i ten. Wygrali ci i ci. Niesie to ze sobą takie a takie korzyści".
Z reguły nie opisuję każdego bohatera po kolei, ale postacie z legend arturiańskich są na tyle znane, że krótko, bo krótko, ale je trochę opiszę.
Jeśli spodziewaliście się owej wynurzającej się z toni jeziora Nimue, to się się pomyliliście. Nimue była bohaterką młodą, z pochodzenia Irlandką, kochanką Merlina i wyśmienitą druidką z długimi kruczoczarnymi włosami. I choć wydawałoby się, że jest do postać, której trudno nie lubić, to naprawdę sama nie jestem pewna uczuć wobec niej. W pewnym momencie chciało się płakać, gdy Gundleus robił jej krzywdę, czasami jednak miałam ochotę podejść i uderzyć ją w twarz.
Ginerwę natomiast wyobrażałam sobie jako niewinne dziewczę podobne do aniołka, które jedynie przez podstępnego Lancelota zostało zmuszone do zdrady. Tymczasem jest to kobieta (oczywiście piękna, lecz bliżej jej do królowej piekieł niż do anioła), która twardo stąpa po ziemi i która nie daje sobie w kaszę dmuchać. Więcej! Nie tylko nie została schwytana przez Lancelota, a sama schwytała i jego, i Artura.
Sam Artur też jest inny, niż bym sobie go wyobrażała. Choć jest waleczny, odważny, rozsądny i sprawiedliwy, wydaje mi się jakiś... Inny. Sama nie wiem, co jest w nim takiego innego, ale wiem, że jest inny :).
Jedynie Merlin wydaje się być taki, jakiego się spodziewałam. Ironiczny, nieprzeciętnie mądry i inteligentny, podróżujący po całym kraju, nieco cyniczny, lecz do swojej religii podchodzący bardzo poważnie.
Podsumowując[3]... "Zimowy monarcha" to opowieść bardzo ciekawa, z mnóstwem akcji, z barwnymi i wyrazistymi bohaterami. Miłośnikom legend arturiańskich serdecznie polecam, jak i reszcie czytelników lubiących średniowieczne czasy, choć oddanym fanom jedynie jednej legendy, może być trochę ciężko.

Oczami Jenny: Choć sam autor wspominał, że nie pisał tej opowieści, by pokazać pokazać tego najprawdziwszego Artura i ukazać tę najprawdziwszą historię, sądzę, że nieco do tego dążył. Chciał, żebyśmy zobaczyli Wielkiego Króla Artura i Rycerzy Okrągłego Stołu, takimi jakimi byli naprawdę, a przynajmniej takimi, jakimi mieli prawo istnieć. W ten sposób odrzucił znaczną część znanych nam opowieści o królu Arturze, chociażby Świętego Graala (o którym pisze w innej trylogii - o Świętym Graalu), rycerzy Okrągłego Stołu, czy w ogóle rycerzy. Wiedział jednak, że bez niektórych bohaterów, historia Artura nie będzie już taka sama (Lancelot, Nimue, Merlin, Galahad, Morgana czy Ekskalibur). Postanowił więc oczyścić opowieść o wielkim władcy z najbardziej rzucających się w oczy niezgodności i pozostać przy tych najstarszych.

"Życie to igraszka bogów i próżno szukać sprawiedliwości. Trzeba nauczyć się śmiać, powiedział mi kiedyś [Merlin], bo inaczej można zapłakać się na śmierć."
~Derfel

Autor: Bernard Cornwell
Tytuł: Zimowy monarcha
Seria: Cykl arturiański
Tłumacz: Jerzy Żebrowski
Liczba stron: 554
Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy Erica
Data wydania: 18 maja 2010

Polecam:
Instytut Wydawniczy Erica
Zimowy monarcha na facebooku

"Zimowego monarchę" jak i kontynuacje dostałam od Istytutu Wydawniczego Erica. Dziękuję ślicznie:).

-----------------------
[1] Biorą pod uwagę wydarzenia z ostatnich dwóch dni, ten tekst powinien brzmieć: "Na tę recenzję rzucono jakąś klątwę. I śmierdzi mi tu Merlinem..."
[2] IHMO powinno się odmieniać Derfela, ale ja tam się nie znam... :)
[3] Wiem, wiem. Cała ta recenzja jest jakaś dzika...