RSS
Facebook
Twitter

poniedziałek, 5 grudnia 2011

 O podróży sterowcem w odmętach eteru...
Sięgając po raz pierwszy po Protektorat Parasola, miałam najróżniejsze wyobrażenia „Bezzmiennej”. Spodziewałam się wszystkiego: od ckliwego romansu, przez dramat psychologiczny, do arcyskomplikowanego kryminału. A jednak mimo wszystko książka mnie zaskoczyła.
Lorda Conalla Maccona nie trzeba nikomu przedstawić. Ten gwałtowny, porywczy i dość głośny Szkot jest jednym z najsłynniejszych dżentelmenów wiktoriańskiego Londynu. Dżentelmenem, który przez niemal dwieście lat był kawalerem! Na szczęście, nie długo po poznaniu panny Alexii Tarabotti, londyńskie gazety mogły oświadczyć, że alfa watahy Woolsey znalazł sobie małżonkę. Szczęście młodej pary (a właściwie Alexii) nie trwa jednak długo: małżonek nagle znika, zostawiając na jej głowie pułk nadprzyrodzonych żołnierzy i tabun zaklętych duchów na trawniku, przyjaciółka wychodzi za mąż, matka przywozi irytującą siostrę, nie mówiąc już o tym, że w Londynie panuje dziwny wirus śmiertelności.  O nie! – lady Maccon nie pozwoli na to, by wszystko to spoczywało na jej barkach!  Wyrusza z garstką przyjaciół, służby i szpiegów do Szkocji śladami męża, by znaleźć powód jego nieoczekiwanego wyjazdu. Nikt się jednak nie spodziewa takiego obrotu sprawy…

Gdy tylko skończyłam ostatnią stronę drugiego tomu serii Gail Carriger zaczęłam się zastanawiać jak krótko, acz precyzyjne opisać tę książkę, tak by spodobało się to moim znajomym. Uznałam, że „paranormalna powieść detektywistyczna z wątkiem miłosnym w tle” doskonale odzwierciedli charakter książki.  I choć wątkowi detektywistycznemu jest bliżej do Byka Kreteńskiego z Herkulesem Poirot niż do Psa Baskerville’ów z Sherlockiem Holmes’em, nadal mamy do czynienia z intrygującą zagadką. Wątki miłosne dodają historii smaczku (zamiary Felicity względem Tunstella były całkowicie nieodpowiednie – podobnie zresztą jak zamiary panny Ivy – a zachowanie madame Lefoux było co najmniej niepoprawne i niezwykle kontrowersyjne!), a obecność wampirów, wilkołaków, bezdusznych i duchów było wisienką na szczycie tortu (choć dla mnie bardziej odpowiednie byłoby porównanie do warstwy cukru-pudru na napoleonce).

Cała recenzja na