RSS
Facebook
Twitter

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Saga Asgard. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Saga Asgard. Pokaż wszystkie posty

sobota, 18 sierpnia 2012

Zamek Elsbusch płonie. Atakując położoną nad Renem twierdzę, wikingowie łamią zawarty niegdyś z władcami tego kraju pakt pokojowy. Dwunastoletnia Katharina, sierota wychowywana przez nienawistnego klechę, przypadkiem staje się świadkiem przerażającej rzezi. Cudem unika śmierci. Ratuje ją wikiński chłopak Ansgar i ucieka razem z nią. Wkrótce oboje zdają sobie sprawę, że muszą rozwikłać pradawną tajemnicę Węża Midgardu, aby zapobiec niewyobrażalnej katastrofie.
Czy Katharinie uda się uwolnić z sieci politycznych intryg i zdemaskować knowania perfidnego arystokraty? Czy dowie się kim byli jej rodzice? Czy odkryje tajemnicę swojego wężowatego znamienia?

Pomimo mieszanych uczuć, którymi darzę pierwszą część Sagi Asgard (które pojawiły się u mnie jakieś 2-3 miesiące po napisaniu recenzji), ze zniecierpliwieniem oczekiwałam publikacji kolejnej części przygód Thora. Nic więc dziwnego, że gdy tylko ujrzałam zapowiedź „Córki Węża Midgardu”, mimo podejrzanego opisu, od razu „zaklepałam” sobie jeden egzemplarz do recenzji. Kiedy druga część Sagi trafiła w moje ręce, zabrałam się za lekturę i… po niespełna 20 stronach musiałam książkę odłożyć. Następnie wróciłam na kolejne 100 stron, po czym znów poległam. I znów wróciłam, i znów odłożyłam. I tak właśnie z fascynacją i niemal zachłannością śledziłam przygody bohaterów, by chwilę później ze zniechęceniem przełożyć lekturę książki na za kilka dni. Jak na karuzeli – raz w górę, raz w dół. I tak przez cały czas czytania „Córki…”.

A wszystko dlatego, że autor Sagi co chwila przenosił główną bohaterkę w coraz to różniejsze miejsca. Kara to siedzi na statku, to buszuje po wiosce wikingów, to znów jedzie do pobliskiego miasta, a to ucieka przed zabójcą Grafa Ellsbuscha. Innym razem liże rany po nieudanym spotkaniu z Guy’em de Pandreville’m lub wybiera się na zamek barona zu Guthenfelsa. Skrywa się w rozżarzonym piecu przed swoim dziadkiem albo też ucieka wraz z Wagabundą, małpką i dwoma kotami z tonącego statku. A wszystko na dodatek poprzetykane prozaicznym życiem w osadzie czy na zamku. W „Thorze” wychwalałam coś takiego pod niebiosa – „Thor” jednak na zmianę tempa akcji miał całe 850 stron, co sprawiło, że nie byliśmy tak bardzo tym wszystkim przygnieceni. „Córka Węża Midgardu” ze swoją dwukrotnie „gęstszą” akcją nie mieści się w swoich 510 stronach, co sprawia, że po przeczytaniu drugiej części Sagi Asgard, czujemy się jak osoba z wyjątkowo słabym żołądkiem, wysiadająca z rollercostera.

„ – Nikomu nie wolno ufać! – prychnęła kuglarka. – A tym, których uważa się za godnych zaufania już najmniej.”


Cała recenzja na

środa, 21 grudnia 2011

Wolfgang Hohlbein - Saga Asgard - Thor

Wolfgang Hohlbein jest jednym z najsłynniejszych pisarzy niemieckich, który nie bez powodu został nazwanye królem literatury fantasy. Ponad 250 wydanych książek (stan z sierpnia 2004) z gatunku fantasy, science fiction, horror i historycznych , ponad 37 milionów sprzedanych egzemplarzy, przetłumaczone na niemal 40 języków. Niegdyś pracownik administracji przemysłowej, od 1983r. zawodowy pisarz, który opisał losy m.in. Indiany Jonesa, Maga z Salem („Der Hexer von Salem”) czy bohaterów Legend Camelotu. Nagrodzony przez wydawnictwo Ueberreuter za  fantastyczną bajkę „Märchenmond”. Mąż i ojciec znanych pisarek – Haike, z którą napisał parę książek, i Rebecci Hohlbein. „Saga Asgard” luźno oparta na mitologii nordyckiej jest jednym z jego nowych projektów.

Według legend Midgard jest jednym z dziewięciu światów, krainą zamieszkaną przez ludzi, wewnątrz starożytnego Drzewa Świata Yggdrasil. Znajduje się ona na środku nieprzebytego oceanu, w którym żyje olbrzymi wąż morski Jormungand – potwór tak wielki, że jego zwoje otaczają cały świat, a on pożera swój własny ogon. Jest rajem na ziemi, gdzie każdy może zacząć od początku, bez względu na swoją przeszłość. Jest ideą i nadzieją na lepsze jutro. W rzeczywistości Midgard jest małą osadą w dolinie pośród gór, w której mieści się nie więcej niż 300 ludzi, gdzie w jednej z chatek mieszka kowal z żoną i dwójką dzieci. Kowal o dość nietypowym imieniu, jakim jest Thor. Mężczyzna do niedawna jednak nie miał imienia. Obudził się w wysokich górach podczas burzy śnieżnej, nie wiedząc kim jest, kim był i co go czeka w życiu. A przecież przyszłość boga zawsze zapowiada się nader interesująco…

Książki można porównać do trzech rodzajów spotkań towarzyskich. Te jednotomowe historie (np. „Proroctwo kamieni" Flavii Bujor) są jak przypadkowe spotkania na mieście ze starymi znajomymi ze szkoły. Bawiliśmy się świetnie,  wiele się dowiedzieliśmy, będzie o czym później rozmawiać z przyjaciółmi i na długo tego nie zapomnimy, ale szybko tego się nie powtórzy, jeśli w ogóle.
Serie czy sagi (np. „Kroniki rodu Kane” R.Riordana, „Dom nocy” P.C i K. Cast czy „Jutro” J.Mardena) są niczym cotygodniowe imprezy w klubach z przyjaciółmi. Weszło nam to już w krew, stało się częścią naszego harmonogramu, nie możemy się doczekać, kiedy znów będziemy mogli się zabawić i nie potrafimy sobie wyobrazić, że kiedyś mogą się skończyć.
Książki, które nieco przerażają swoją obszernością, tzw. „cegły”, („Hyperversum” C.Randall) mają w sobie coś tych ogromnych imprez, które są 1-2 razy w roku, np. sylwester. Okazja do wzięcia udziału w czymś takim zdarza się niezbyt często, impreza trwa długo, a gdy się skończy czujemy się syci i w pełni usatysfakcjonowani. I właśnie do tych ostatnich należy „Thor”.

Cała recenzja na

-------------------------------------------
Ze względu na to, że do gwiazdki raczej już nic nie napiszę, chciałabym wam wszystkich, drodzy czytelnicy, życzyć dobrych wesołych świąt, dobrego karpia, smacznych makiełek i wielu prezentów - oczywiście książek.
Wesołych Świąt!