RSS
Facebook
Twitter

wtorek, 28 lutego 2012


UWAGA, NIE CZYTAĆ PO ZMROKU!

Błotne Stawy,
28.02.372r. Nowego Czasu

Kochana babciu Jagodo!

                Nie uwierzysz w czego ostatnio weszłam w posiadanie! Stary dziennik oprawiony w czarną skórę o wdzięcznym tytule „Zemsta czarownicy”. Tak, tak, babciu! W swoich rękach trzymam jeden z dzienników naszego kochanego stracharza Thomasa J. Warda! Wiesz co to znaczy, prawda babciu? Wiesz, że to już tylko kwesta czasu, aż uda nam się go dorwać.

                Pierwszy z dzienników mieści w sobie wszystkie wspomnienia związane z naszą drogą Mateczką Malkin. „Zemsta czarownicy” zaczyna się jednak miesiąc wcześniej, kiedy to do domu państwa Ward przybywa Stracharz. Tom jest w końcu siódmym synem, a tylko jeden, pierworodny, może odziedziczyć farmę. Korzystając z okazji, że i jego ojciec był siódmym synem, rodzice postanawiając wysłać go na termin do Stracharza. Kiedy chłopak pomyślnie przechodzi próbę w Horshaw – w Zaułku Wodnym numer 13 – udaje się do domku nieopodal Chipenden, by pobierać nauki od starego Gregory’ego. No wiesz, babciu – botanika, unieszkodliwianie widm i boginów, zwalczanie wiedźm, łacina… I wszystko byłoby dobrze (dla kogo dobrze, dla tego dobrze), gdyby na horyzoncie nie pojawiła się ta mała wredna Alice. Ech, babciu – jakże łatwiej by mi było gdybyś mi jednak powiedziała czy ona jest w końcu dobra czy zła…

                Wiesz, babciu… Zawsze kiedy w twoim domu poruszaliśmy temat stracharzy, byłam zaskoczona tym, z jakim szacunkiem o nich mówicie z mamą. Przecież stracharze do mordercy, łowcy czarownic. Przesiadowcy naszej rodziny. Powinniśmy ich przeklinać, rzucać na nich zaklęcia i wykorzystywać do własnych celów – tak zawsze myślałam (przez co nigdy nie mogłam się włączyć do waszej rozmowy, choć nie powinnyście mieć do mnie o to pretensji – nigdy nie miałyście nic przeciwko, gdy spluwałam im pod nogi!). Kiedy jednak przeczytałam pierwszy dziennik, zrozumiałam, że wiedza jaką posiadają oraz siła i odwaga, z którą walczą, jest niesamowita i godna pozazdroszczenia. Niewielu ludzi jest zdolnych mieć cierpliwość do wykopania i przygotowania idealnego dołu dla bogina czy wiedźmy. Niewielu ludzi jest w stanie odróżnić snu od jawy w obliczu niebezpieczeństwa… Niewielu jest w stanie postawić się nam – wiedźmom. Teraz już wiem, o co wam chodziło – nie podobało wam się to, co z nami robił, tak jak i mi, jednak doceniałyście ich umiejętności.

                Ostatnimi czasy wiele podróżuję po kraju mojego ojca. Właśnie tam, w jednym z miasteczek spotkałam przesympatycznego pana Joe’ego, dzięki któremu mogłam przeczytać zapiski Toma. Okazało się, że i on w pewien sposób poluje na Warda. Może nie tak jak ja, ale grunt, że miał to czego potrzebowałam. Z chęcią oddał mi dziennik, mówiąc, że jemu i tak lepiej czytałoby się w innym języku. Nie wyglądał na takiego, któremu zależałoby na niepowodzeniu mojej misji (tym bardziej, że nie wyjaśniłam mu na czym polega), więc z wdzięcznością przyjęłam książkę. Wciąż po głowie chodzą mi jego ostatnie słowa: „Nie czytaj po zmroku!”. I wiesz co, babciu? Powinnam go posłuchać. Choć Tom miał ledwie 13 lat, gdy spisał „Zemstę czarownicy”, potrafił tak fenomenalnie i przerażająco opisać swoją walkę z Mateczką Malkin, że w połączeniu z moją wyobraźnią, zafundował mi taki horror, że nocą nie mogłam zasnąć.

                Pamiętasz, babciu, Nadię? Tę dziewczynę, która nie odstępuje mnie na krok? Kiedy wróciłam z Wyspy, Nadia od razu się na mnie rzuciła, mówiąc, że tęskniła, bo beze mnie jej się tak strasznie nudziła. Miło było słyszeć, że ktoś za mną tęsknił, ale dobrze wiesz, jaka ona jest. Nie wiem co mnie podkusiło, ale postanowiłam jej pożyczyć „Zemstę czarownicy”, by mieć kilka dni względnego spokoju. Żebyś ty widziała jej minę! Już przy samym widoku książki uznała mnie za boga, ale nawet sobie nie wyobrażasz jak się zachowywała, gdy oddawała mi dziennik następnego dnia! Zapamiętałam fragment monologu:
„Jenny! Nie wiem skąd wytrzasnęłaś tę książkę, ale koniecznie musisz załatwić kolejne! To było takie cudowne! Ci ludzie! Ci bogini! Te wiedźmy! Oni byli tacy niezwykli! Ich przygody były cudowne! Te tereny, na których żyją są takie niezwykłe! A sposób pisania tego chłopca – cudo! Nie jest zarozumiała jak większość – myślą, że potrafią pisać, to są nie wiadomo kim. A te potwory? Ach! Przez całą noc nie mogłam zmrużyć oka! Och, Jenny! Tak bardzo chciałabym ich spotkać!”
Ech, żeby tylko ona wiedziała, że stracharze to nasi wrogowie! Z pewnością wcale by ta książka tak nie podobała.

                Joe mi obiecał, że gdy następnym razem się spotkamy (a spotkamy się na pewno!), odda mi kolejny dziennik, który uda mu się znaleźć. Myślę, że następny list do ciebie napiszę dopiero po tym spotkaniu. W końcu muszę skupić się na swojej misji – może i Tom jest siódmym synem siódmego syna, ale ja jestem pierwszą córką pierwszej córki, o której mowa była w Proroctwie! I nie spocznę, póki się z nim nie rozliczę!

Pozdrawiam i całuję,
twoja Jennifer
PS
Nie, babciu. Bardzo lubię swoje imię i nie zamierzam go zmieniać. I nie interesuje mnie fakt, że słowiańskiej wiedźmie nie wypada mieć wnuczki o angielskim imieniu. Pretensje proszę kierować albo do mamy, albo do samej siebie – trzeba było się uprzeć przy tej twojej Oldze! J.

PPS
Pamiętasz babciu tę „wizję” jakiej doznała moja kuzynka Maria - pytia od siedmiu boleści? Tę, w której objawił jej się świat po dwóch wojnach, które ogarnęły każdy zakątek Ziemi? Tę, w której bez problemów można było rozmawiać z osobami, których się w życiu nie widziało i to w dodatku na odległość? Tę, w której ludzie zamiast na koniach, podróżują metalowymi wozami o czterech kołach, w których płyną czarne wody? Ten przerażający świat mi się śnił. W śnie tym pan Joe, o którym wspominałam, sprawił, że większość ludzi mogła przeczytać dzienniki Toma, a ja byłam jedną z tych osób. I wiesz co, babciu? Te dzienniki tak strasznie strasznie mi się podobały! I zachwyty Nadii wydawały się niczym przy moich. J.

Autor: Joseph Delaney
Tytuł: Zemsta Czarownicy
Seria: Kroniki Wardstone
Tłumacz: Paulina Braiter
Ilustracje: David Wyatt
Liczba stron: 304
Wydawnictwo: Jaguar
Data wydania: listopad 2007

"Zemstę Czarownicy" Joseph'a Delaney dostałam od Wydawnictwa Jaguar :3. Ślicznie dziękuję ;).

piątek, 24 lutego 2012

Stosik - odłona 6. (1/2012)

fot. Jennifer Laugh
Książki z ferii


 Hejos!
W zeszłym tygodniu, jak pewne wszyscy wiedzą, był całkiem normalny wtorek - czyli Walentynki. I choć żadnego wyznania miłosnego nie dostałam, dzień (a szczególnie wieczór) spędziłam na przesympatycznej i nieźle zwariowanej rozmowie z wspaniałymi osóbkami z PB (zachęcam do lubienia ;]). Przede wszystkim jednak w Dzień Chorego na Padaczkę był dla mnie drugim dniem słodkiego lenistwa, jakie zafundowały mi ferie. Te dwa tygodnie wolnego były doskonałą okazją do nadrabiania książkowych zaległości. Wszystkie książki z ferii - wszystkie pożyczone, kupione, podarowane mi i czytane w czasie tych dwóch tygodni - można zobaczyć na zdjęciu wyżej.
Jeśli zaś chodzi o szczegóły...


for. Jennifer Laugh
Tydzień I
 Książki z tygodnia I nie należą do mnie. Ze względu na to, że pozycje do recenzji miałam dostać dopiero w czasie ferii, musiałam się czymś zaopatrzyć na pierwsze kilka dni. No cóż... po dwóch dniach nie miałam już co czytać. Na szczęście na horyzoncie pojawiła się kochana Adwokat z kolejną dawką wspaniałej lektury.

Od dołu:
  1. Igrzyska Śmierci - Suzanne Collins (Wydawnictwo Media Rodzina) - pożyczone od Matta. Strasznie chciałam się wybrać na film, a trochę głupio przed przeczytaniem książki.
  2. Wiedźmin: - Andrzej Sapkowski (SuperNowa) - pożyczone od Adwokat. Dziekuję :*
    • Ostatnie życzenie
    • Miecz przeznaczenia
    • Krew elfów
  3. Hobbit, czyli tam i z powrotem - J. R. R. Tokien (Wydawnictwo Iskry) - z biblioteki szkolnej. Lektura -.-'
  4. Akta Dresdena. Front burzowy - Jim Butcher (Wydawnictwo MAG) - także od Adwokat :*
  5. Dwanaście prac Herkulesa - Agata Christie (Wydawnictwo Dolnośląskie) - z biblioteki szkolnej. Stara lektura (z pierwszej klasy), którą postanowiłam w końcu skończyć :D.

fot. Jennifer Laugh
Tydzień II
 Książki z tygodnia II, to książki z drugiego tygodnia ferii (no way. Serio? -.-') + te, które posiadam na własność od ostatniego stosika.

Od dołu:
  1. Camino - do Santiago i w głąb siebie - ks. Andrzej Antoni Klimek (Opiekun) - tego nie spodziewałam się nawet po sobie. Tata skądś to wytrzasnął i mi wcisnął. A że autora lubię (bardzo sympatyczny ksiądz. Miłość do podróży po świecie chyba przejęłam po nim, gdy mnie chrzcił), postanowiłam przeczytać i... zapragnęłam wyruszyć na Camino de Norte *_*
  2. Trylogia czasu. Zieleń szmaragdu - Kerstin Gier (Wydawnictwo Egmont) - pożyczone od Adwokat (<3), ale mój egzemplarz jest już w drodze.
  3. Córki księżyca. Ofiara, Zagubiona - Lynne Ewing (Wydawnictwo Jaguar) - egzemplarz recenzencki od Jaguara
  4. Mroczne światło - Lesley Livingston (Wydawnictwo Jaguar) - egzemplarz recenzencki od Jaguara
  5. Zwiadowcy. Cesarz Nihon-Ja - John Flanagan (Wydawnictwo Jaguar) - zakup własny
  6. Psia ziemia. Dzieci demonów - J.M.McDermott (Wydawnictwo Prószyński i S-ka) - egzemplarz recenzencki od ParanormalBooks
  7. Sprzedawca broni - Hugh Laurie (Wydawnictwo W.A.B) - pożyczone od Adwokat
  8. Kroniko Wardstone. Zemsta czarownicy - Joseph Delaney (Wydawnictwo Jaguar) - egzemplarz recenzencki od Jaguara
No tak... Przez większość ferii się nudziłam, a teraz mam książek po uszy... No ładnie, Jenny! Tak przed samymi egzaminami?! Powinnaś się uczyć, a nie książki czytać!

czwartek, 16 lutego 2012

Gdzie ofiara staje się łowcą...

Tym razem wcielmy się w rolę Gideona – 19-letniego absolwenta szkoły z internatem „Greenwich”, który był kapitanem szkolnej drużyny polo. Przyszłego studenta medycyny, grającego na skrzypcach, a którego wykonania słuchał sam hrabia de Saint Germain na balu w XVIII wieku. Tancerza, potrafiącego nauczyć tańczyć walca zarówno przy klasycznym podkładzie jak i do „Papercut” zespołu Linkin Park. Podróżnika w czasie, mającego mieszkanie w Chelsea, choć i tak przebywającego cały czas ze swoją daleką rodziną – zarówno z powodów przeskoków w czasie, jak i tego, że matka wraz z jego bratem Raphaelem i ze swoim nowym mężem wyjechała do  Francji. Diament, który dostał jasny rozkaz – „masz uwieść Rubin”. I wszystko było dobrze, dopóki miejsce Charlotty Montrose nie zajęła Gwendolyn Sheperd, która naprawdę jest niezwykłą osobistością. No bo która dziewczyna jest w staniu po pijaku zaśpiewać piosenkę z musicalu „Cats” na osiemnastowiecznym balu i jeszcze zmusić się, do zagrania podkładu? Która czyta jednocześnie najbanalniejsze książki młodzieżowe i sir Arthura Conana Doyle'a, Grubera, Szekspira i całą masę wspaniałych, acz mało znanych pisarzy? Która ze zwierzyny staje się łowcą i sprawia, że nie sposób żebyś jej nie pokochał?

„Błękit szafiru” jest kontynuacją „Czerwieni rubinu”. Jest równie dobry, równie wciągający i pełen niezwykłych przygód co pierwsza część Trylogii. Między obiema książkami właściwie nie widać różnicy – kończąc jedną od razu zaczynamy drugą, nie czuć żadnej przerwy. Cała historia stanowi jedną całość, nie podzieloną na segmenty, dlatego też z tej przyczyny tak bardzo nie możemy doczekać się trzeciej części Trylogii – „Zieleni szmaragdu”.

Na końcu niektórych rozdziałów czekały na Czytelnika  pewne niespodzianki. Nie były co prawda kupony do Carrefour’a ani Reserved, nie były to wzory do drukowania fałszywych pieniędzy (dajmy na to, dolarów amerykańskich) ani przepisy na ciasto z jagodami (choć szkoda), ale wciąż było to coś, co stanowi, że książkę czyta się jeszcze przyjemniej, o ile w tym przypadku to w ogóle możliwe: to różnego rodzaju przypisy, tabelki i ciekawostki z życia… A raczej z książki wzięte, które sprawiają, że wydaje nam się ona jeszcze bardziej rzeczywista, niż do tej pory. Mamy tam fragmenty z pamiętnika hrabiego de Saint-Germain, drzewa genealogiczne rodzin Montrose i de Villiers a także różne źródła historyczne. Choć to niby niewiele, podnoszą one bardzo wartość książki, tak, że Czytelnicy pokochają ją jeszcze bardziej. Te dodatki to naprawdę świetny zabieg, już nie raz się o tym przekonaliśmy: to samo stosował przecież Sapkowski w naszym ukochanym „Wiedźminie”.

Przy recenzji „Czerwieni rubinu” wspomniałam (a przynajmniej miałam wspomnieć), że język jakim operuje autorka Trylogii Czasu sprawia, iż czytelnik jest w stanie uwierzyć w istnienie Gideona czy Gwen. Wszystko, co składa się na wykreowanie postaci było w oparciu o codzienne życie młodzieży. A przecież sporo czasu zajmuje młodym ludziom szkoła. Skoro więc Kertin Gier postawiła na naturalność u swoich bohaterów, to i liceum, do którego chodzą, musi być „naturalne” i rzeczywiste. A odpowiedzialne za to są schody.
Bo to właśnie na schodach Liceum Saint Lennox zdarzają się najbardziej „życiowe” sytuacje. Nigdy nie zapomnę sceny, w której Cynthia wyznała zauroczenie Panem Whitmanem, kiedy ten stał za jej plecami. Lub ta, w której Gideon rozmawiał z Charlottą przy limuzynie, a Gwen wraz z Leslie, Cynthią i Gordonem się twemu przyglądali. I choć, jak przyznała nasza narratorka, jest to zachowanie absurdalne i niedorzeczne, dzieje się tak w większości szkół na świecie.

Ostatnio pisałam, że bohaterkami, które podbiły moje serce, są Leslie i Gwen. Te radosne, pełne życia, miłe i niezwykle pomocne „wojowniczki” podbijają serca wielu. Czym byłaby jednak dobra książka, bez choćby jednego złego charakteru? A złym charakterem (dosłownie!) może poszczycić się Charlotta.
Kto by się po niej spodziewał, prawda? W końcu była to dobrze wychowywana dziewczyna, dostawała zawsze najlepsze stopnie, nauczyciele ją uwielbiają. Świetnie tańczy, gra na fortepianie, interesuje się historią, zna dobre maniery. I choć już wcześniej była pyszna i wredna, to po „mianowaniu” Gwendolyn Rubinem, całkiem jej odbiło. Jestem w stanie zrozumieć rozgoryczenie i złość, ale to co opowiadała o Gwen podczas kolacji z Gideonem i Raphaelem przekraczało wszelkie granice przyzwoitości.
Z kolei całkiem sympatycznym gościem okazał się Gideon. Ten utalentowany młody człowiek, był całkiem sympatycznym jegomościem, gdy opiekował się Gwen w czasie przeskoków. Choć w „Czerwieni rubinu” był dość oschły i „niezdecydowany” względem uczuć do panny Sheperd (przyczynę znajdujemy pod koniec drugiej części Trylogii Czasu), w „Błękicie Szafiru” staje się cudownym, miłym facetem, który podbija serca nie tylko bohaterom książki, ale i czytelniczkom.

Podsumowując… Druga część Trylogii Czasu autorstwa Kertin Gier – „Błękit szafiru” – trzyma poziom swojej poprzedniczki. Bohaterowie nadal są doskonale kreowani, świat przedstawiony nadal jest dokładnie taki sam jak nasz, akcja książki nadal zaskakuje, satysfakcjonuje i sprawia nam przyjemność. Kto lubi podróże w czasie i ciekawe książki musi sięgnąć po „Czerwień rubinu”. Kto sięgnął po „Czerwień” musi przeczytać „Błękit szafiru”, a kto przeczytał „Błękit” nie może żyć bez „Zieleni Szmaragdu”.
Serdecznie polecam!

Autor: Kerstin Gier
Tytuł: Błękit szafiru
Seria: Trylogia Czasu
Tłumacz: Agata Janiszewska
Liczba stron: 364
Wydawnictwo: Literacki Egmont
Data wydania: 19 października 2011

"Błękit szafiru" dostałam dzięki uprzejmości pani Edyty z wydawnictwa Egmont. Serdecznie dziękuję ;).
Za pomoc przy recenzji dziękuję Tirindeth, Sihhinne, a przede wszystkim kochanej Adwokat, dzięki której ta recenzja nie wyglądałaby tak jak wygląda teraz. Strasznie, strasznie, strasznie dziękuję!

niedziela, 12 lutego 2012

Początek doskonałej serii w doskonałej oprawie graficznej...

Wyobraź sobie: nazywasz się Charlotta, masz 16 lat, mieszkasz w Londynie z matką, dwoma ciotkami, trojgiem kuzynostwa, babcią i kamerdynerem. Jesteś najlepszą uczennicą w szkole, nauczyciele cię uwielbiają, no i w końcu brzydka też nie jesteś. Może nie masz zbyt wielu przyjaciół (jeżeli w ogóle), ale czym są przyjaciele, gdy ma się gen podróży w czasie, dzięki któremu możesz nie tylko przenosić się w przeszłość, ale i poznać Gideona de Villiers – 19-letniego nieziemsko przystojnego młodzieńca, który gra w polo. W dodatku łączy was o wiele więcej niż tylko spotkania tajemniczego zakonu w londyńskich podziemiach. Jesteś Rubinem. Od urodzenia uczono cię jak być doskonałym podróżnikiem, a już wkrótce odbędziesz swoją pierwszą podróż. I nagle całe twoje życie staje na głowie. Ni z tego, ni z owego twoja durna kuzynka Gwendolyn z głupią blizną na skroni przychodzi ze swoją stukniętą matką i twierdzi, że to ona jest Rubinem, a nie ty. Nikt co prawda im nie wierzy, ale jedynym sposobem by pokazać, że nie mają racji ma być twój przeskok w czasie. A przecież powinien się zdarzyć już parę dni temu! Ooooj, nie. Jesteś Charlotta Montrose i nikt nie ma prawa odbierać czegoś, o co troszczyłaś się przez całe życie.

Kiedy kończymy czytać jakąś książkę, możemy spodziewać się kilku(dziesięciu) różnych reakcji. Pierwsza z nich i zarazem jedna z najrzadszych to typ „trafiło się ślepej kurze ziarno”: „O mój boże! Ta książka jest boska! Miałam/em fuksa – książkę kupiłam/em w ciemno, bez czytania żadnych opinii, ani nic. Naaajs.”. Natomiast jedną z najczęstszych: „Nie mogę się doczekać kontynuacji! (Dajmy na to) Skrzetuski jest taki cudowny!”. Z kolei gdzieś pomiędzy częstotliwością „OMG! OMG! OMFG! Kocham tę książkę! Chcę za nią wyjść i urodzić jej/spłodzić z nią dzieci! Zginę za nią na wojnie o wolność dla książek!” a „No. Ujdzie w tłumie.”, znajduje się: „Raaaaaanyyy! Co za badziewie! Dlaczego ja w ogóle sięgnęłam/ąłem po to coś?!”. No właśnie – dlaczego? Książka może mieć, np. wiele pozytywny recenzji. Na portalach książkowych – wiele gwiazdek. Na forum wszyscy piszą, że książka jest fenomenalna, co potwierdzają rozmowy – zarówno te na gg i facebookowym chacie, jak i te w szkole/na uczelni/ w pracy. Lektura taka może być o tematyce jaką uwielbiasz i poruszać problemy, o których kochasz dyskutować. Nie mówiąc już o tym, że niemal pod każdym twoim postem musi się pojawić co najmniej jeden komentarz polecający daną pozycję. W dodatku akurat nadarza się okazja, by ją tanio nabyć. Ba! Nawet czas, żeby przeczytać w spokoju. No i co zrobić w tej sytuacji? Przeczytać – nie ma innej opcji.

W takiej sytuacji znalazłam z „Czerwienią Rubinu” Kerstin Gier. Świat skrzyknął się z Życiem i Losem i wymusił na mnie lekturę tej książki. Jak to się skończyło?

Zacznijmy jednak od czegoś miłego, przyjemnego i prostego – a mianowicie od języka, narracji i fabuły. Pierwszoosobowa narracja prowadzona jest przez szesnastoletnią Gwen, w pierwszej części „Trylogii Czasu” spotykamy się więc z prostym, młodzieżowym językiem, nadającym książce pewnego rodzaju „swojskiego” klimatu – ot miasto, jak każde inne w Europie, na początku XXI w., w którym możemy mieć do czynienia zarówno z młodymi geniuszami jak i całkowitymi idiotami. Jeżeli szukamy górnolotnych słów i homerowskich porównań, powinniśmy się od tej książki trzymać z daleka. Jeśli zaś chodzi o fabułę – choć na pierwszy rzut oka przez długi czas nic się nie dzieje (autorka sporą część książki poświęciła na spory na temat Gwen i jej rzekomego bycia Rubinem), Kerstin Gier cały czas, jak na dobrego gospodarza przystało, serwuje nam pod nos coraz to cieplejsze i smaczniejsze kąski, takie jak przezabawne teorie spiskowe Leslie i Gwen, dziwne zachowanie Gideona  czy podejrzane wymówki Grace, przez co nie możemy oderwać się od książki choćby na minutkę.

A skoro już o bohaterach mowa… Postacią, która wzbudziła we mnie najcieplejsze uczucia, jest Leslie Hay – najlepsza przyjaciółka Gwen. Ta miła i pogodna dziewczyna jako jedyna bezinteresownie postanowiła pomóc swojej przyjaciółce, gdy ta znalazła się w trudnym położeniu. Zawsze towarzyszyła dziewczynie i była godna zaufania - nic więc dziwnego, że znała wszystkie jej sekrety, nawet te, o których nie powinna nic wiedzieć. Zachowała jasność umysłu, gdy podróżniczka w czasie straciła głowę, i pomogła jak tylko mogła, używając wszystkich możliwych źródeł informacji. Mam nadzieję, że gdyby mi się przytrafiła podobna historia, zachowałabym się zupełnie jak Leslie.
Jedną z ciekawszych bohaterek była i nasza narratorka – Gwendolyn Sheperd. Chodź wydarzyło jej się coś zupełnie nie z tej Ziemi, w miarę szybko opanowała sytuację (wraz ze swoją przyjaciółką) i odnalazła się w nowym życiu. Wielbicielka banalnych filmów i głębokich, mało komu znanych książek zawładnęła moim sercem nie tylko z powodu podobnych zainteresowań czy możliwością podróży w czasie, ale tym, że po całym zamieszaniu nadal pozostawała sobą – ot zwykłą uczennicą w londyńskiej szkole, która po prostu… Ma nieco ciekawsze zajęcia popołudniami.

Nie mogłam oczywiście zapomnieć o podróżach w czasie – czyli tym na czym opiera się cała książka, a co Jenny lubi najbardziej. Jak już niegdyś pisałam, bardzo trudno mnie zadowolić w tej kwestii. Autor książki nie może zapomnieć o efekcie motyla, o ciągłości Czasu, o jego stałości i niezmienności. Z Czasem nie może igrać. Z Czasem nie może się bawić. Z Czasem nie może walczyć. Czas rządzi się własnymi prawami i nikt nie wygra z nim walki. Nic więc dziwnego, że tak rzadko ktoś podejmuje się tematyki podróży w czasie, a jeszcze rzadziej czytelnicy są zadowoleni z takiego przedstawienia sprawy. Kerstin Gier jednak pisze tak, jakby doskonale znała jego naturę. Szanuje Czas, współpracuje z nim, a nie walczy.  To właśnie dzięki temu tak bardzo pokochałam Trylogię Czasu. Co prawda przeszkadzają mi te nagłe „przeskoki”, które czasem zdarzają się bohaterom, a także fakt, że muszą „odfajkować swoje” w przeszłości, sądzę jednak, że był to, niestety, jedyny sposób, by wszystko ze sobą pogodzić, więc przymykam na to oko.

Podsumowując… „Czerwień rubinu” autorstwa Kerstin Gier jest pozycją rewelacyjną, napisana ciekawym, choć prostym, językiem z niesamowitą fabułą. Pozycja doskonała dla młodzieży, aczkolwiek dorośli spokojnie mogą po nią sięgnąć – by przypomnieć sobie, jak było mieć lat „naście” lub choćby dla fenomenalnych podróży w czasie. Od Trylogii Czasu trudno się oderwać i trudno jej nie pokochać. Ze zniecierpliwieniem czekam na ostatnią część – „Zieleń Szmaragdu” – a „Czerwień rubinu” i „Błękit Szafiru” odkładam na półeczkę „Ulubione”.

Autor: Kerstin Gier
Tytuł: Czerwień rubinu
Seria: Trylogia Czasu
Tłumacz: Agata Janiszewska
Liczba stron: 341
Wydawnictwo: Literacki Egmont
Data wydania: 29 kwietnia 2011

"Czerwień rubinu" dostałam dzięki uprzejmości pani Edyty z wydawnictwa Egmont. Serdecznie dziękuję ;).