„Przed oczami wyobraźni Lermetta mimowolnie zjawił się jego własny
nagrobek ze złotą inskrypcją: TU SPOCZYWA TEN, KTÓRY PRZEGADAŁ ELFA.
Popatrzywszy na owo wyjątkowe zjawisko, książę ostrożnie zamrugał. Nagrobka
nigdzie w pobliżu nie było. Dziwne. Najpewniejszym rezultatem rozmówek z
Arienem powinna być płyta nagrobna. Przedwcześnie. Z takimi przyjaciółmi długo
się na tym świecie nie pożyje.”
Lermett nigdy nie uważał, żeby wiedza jak uratować elfa spod lawiny mu
się przydała. Jednak gdyby nie nadgorliwość krasnoluda Ilmerana – „wychowawcy
królów” – rozpętałaby się ogromna wojna między Najlissem (królestwem ludzi) a
Doliną Elfów. A wszystko zaczęło się od poselstwa Lermetta do Króla Elfów w
bardzo nieprzyjemnej sprawie. W tej samej nieprzyjemnej sprawie w podróż do
Najlissu wybrał się Enneari. I gdyby nie rozbójnicy i lawina, która zasypała
biednego elfa, obaj posłowie minęliby się, co byłoby tragiczne w skutkach.
Enneari jest jednak teraz winny Lermettowi niewypłacalną przysługę – w końcu
uratował mu życie! – i nie może go opuścić, póki nie spłaci swojego długu.
Żadne z nich nie spodziewało się tego, że w tej nieciekawej sytuacji narodzi
się przyjaźń na śmierć i życie.
Tymczasem ktoś po dziesięciu latach czekania, ma okazję się zemścić. I
z pewności z niej skorzysta.
Zapewne nie raz mieliście tak, że gdy tylko zobaczyliście jakąś
książkę lub przeczytaliście jej opis od razu chcieliście ją przeczytać, ale
jakoś nie było okazji ani kupić, ani pożyczyć, ani wypożyczyć i tak jakoś… o
niej zapomnieliście na amen (albo wręcz chcieliście o niej zapomnieć). Ja w
takiej sytuacji bywałam kilkadziesiąt razy i jakoś przywykłam do myśli, że
niektórych książek po prostu nie będzie mi dane przeczytać – m.in. właśnie tych
autorstwa Eleonory Ratkiewicz. Wystarczyła jedna zapowiedź na ParanormalBookS,
bym z zapałem zaczęła szukać informacji na temat „Lare-i-t`ae”. Była nawet okazja, żeby się w nią
zaopatrzyć, ale doszłam do wniosku, że to bez sensu, skoro nie czytałam
najpierw „Tae ekkejr!”. Tym większe była moja
radość i zdumienie, gdy obie książki ni z tego ni z owego zagościły na
mojej półce w dniu zakończenia roku szkolnego. Nie zostało mi więc nic innego,
jak zabrać je wyjazd i delektować lekturą w pochmurne dni (których w tym roku
było wyjątkowo wiele).
„Tae ekkejr!” już na pierwszy rzut oka różni się od typowych książek w
klimatach fantasy. Bo w końcu nie często spotyka się książkę o elfim tytule („Nie umrzesz!”) czy choćby taką, w
której elf(!) zostaje zaatakowany przez najemników i zostaje zasypany przez
lawinę, a w dodatku ratowany jest przez człowieka! I to wszystko tylko dlatego,
że elf ten został pomylony z człowiekiem, który ma go uratować! Jednak nie o
tym chciałam teraz pisać, ponieważ rzeczą na którą chciałam zwrócić uwagę to
niebywały język. Chciałoby się aż powiedzieć – taki po prostu polski.
Dostałabym jednak po karku od Ilmerana za tak iście niekrasnoludzkie (a przez
to zupełnie nie dokładne) określenie. Czytając historię Lermetta i Ariena ma
się wrażenie, że słucha się opowieści jakiejś babinki z dziury zabitej dechami,
która pragnie się z podróżnymi podzielić historią swojej praprapraprababki,
jednocześnie korzystając z języka na tyle współczesnego na tyle na ile jest to
możliwe. Nie wiem czy był to zamierzony zabieg czy nie, ale jedno trzeba
przyznać - jest urzekający. Potraficie sobie to wyobrazić? Nie? W takim razie
koniecznie sięgnijcie po „Tae ekkejr!” i przekonajcie się sami.
Niezależnie jednak od tego czy język jest urzekający czy nie – ciężko
się do niego przyzwyczaić. Czymś co także nie pomaga nam w szybko przeczytać
książki, są kłótnie Lermetta i Enneariego. Kiedy człowiek i elf spotykają się
ze sobą w niezbyt korzystnej sytuacji, a w dodatku żaden nie zna zwyczajów
drugiej rasy, nie trudno o sprzeczkę czy awanturę. Wystarczy nie nazwać kogoś
prywatnym imieniem czy odmówienie spożycia posiłku, a wojna międzyrasowa
gotowa. Ciekawie było za pierwszym czy drugim razem, jednak kiedy Arien obraził
się na swojego wybawcę po raz siódmy, miało się już dość. Choć nie powiem –
lektura przemyśleń bohaterów w takich sytuacjach to doskonała lekcja empatii.
Nie zaskoczę was jeśli napiszę, że uwielbiam wszelakie dodatki do
książek – mapki, słowniczki, schematy, zapisy z dziennika, przypisy, po prostu
wszystko co dopełnia książkę. Tym razem spotykamy się z Glosariuszem (czyli
zbiorem szerzej omówionych najważniejszych obcych pojęć, które pojawiły się w
książce) oraz (uwaga!) „DODATEK LINGWISTYCZNO-ETNOGRAFICZNY, opracowany z
wykorzystaniem materiałów zebranych przez krasnoluda Ilmerana z klanu Magejr,
honorowego i rzeczywistego doktora nauk Uniwersytetu Aramejlskiego.”, który
prosto, jasno i wyraźnie wyjaśnia czemu krasnoludy na każde jedno kichnięcie
mają inną nazwę, dlaczego u elfów „jabłko czerwienieje”, a nie „jest czerwone”,
a dlaczego każdy krasnolud i każdy elf musi znać chociaż jeden ludzki język.
Glosariuszowi i „Dodatkowi…” mówię głośne tak!, tak! i jeszcze raz TAK!
Kjue ara lerko inken,
nei nara keruo lanken *
Choć z początku ciężko się przekonać do książki, „Tae ekkejr!” autorstwa
Eleonory Ratkiewicz jest lekturą niezwykle interesującą. Ciekawie wykreowani
bohaterowie, zabawne perypetie człowieka i elfa oraz przyjaźń mimo
przeciwnościom losu to coś, co przyciągnie was, złapie i nie puści, niczym
rosiczka swoje ofiary. Polecam wszystkim, którzy zechcą odpocząć trochę od
„szekspirowskich” elfów oraz tym, którzy lubują się w fantasy. Korci mnie
potwornie, żeby napisać, że z niecierpliwością czekam na lekturę „Lare-i-t`ae”, jednak
byłoby to wierutne kłamstwo, ponieważ drugą część cyklu pochłonęłam zaraz po
„Tae ekkejr!”.
„Nie przeszła nawet
godzina, kiedy nagły poryw wiatru zaparł im dech przerażającym smrodem.
- Co za...! – Książę nie mógł dokończyć,
rozkaszlał się tak, aż łzy stanęły mu w oczach.
- Bełtacz – wyrzęził Enneari o półtorej oktawy poniżej swojego zwyczajnego
głosu.
- Co?! – spytał ponownie Lermett, jakoś radząc sobie ze swoim torturowanym
powonieniem.
- To bełtacz – powtórzył Arien chrypliwie.- Kocia łapka, białokropek i
podściennik wonny. Co za dranie!
- No wiesz – sprzeciwił się Lermett – jeżeli jakaś roślina nawet śmierdzi,
przecież nie jest winna, że taka się urodziła. Chociaż rzeczywiście cuchnie
koszmarnie.
- Przecież ja nie roślinach – wyrzęził elf, podnosząc ręce do skroni w
odwiecznym geście cierpiących na ból głowy.”
*Stare elfie przysłowie. W dosłownym tłumaczeniu: „W przybrzeżnych
wodach - mądrości słodycz, w głębokich wodach – zagłady gorycz”. Związane z
legendą o Jeziorze Mądrości. Jak wszystkie elfie przysłowia, również to jest
okropnie wieloznaczne. Może znaczyć zarówno „Z boku (brzegu) lepiej widać” jak
i „Nie wtykaj nosa w nieswoje sprawy”. Są również: nie wchodź w głąb cudzych
spraw; nie wchodź w duszę itd.
Autor: Eleonora Ratkiewicz
Tytuł: Tae ekkejr!
Seria: Cykl Najlisski
Tłumacz: Ewa Białołęcka
Liczba stron: 358
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: lipiec 2011
"Tae ekkejr!" autorstwa Eleonory Ratkiewicz dostałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Fabryka Słów. Ślicznie dziękuję ;)