RSS
Facebook
Twitter

poniedziałek, 12 marca 2012


Paranormalny romans pod Kolonią...

Do czasu przeprowadzki z Kolonii do Kaulenfeld, największym problemem Elisabeth Sturm było to czy na sobotnią imprezę kupić sukienkę niebieską czy różową. Z chwilą, gdy Ellie przekroczyła próg nowego domu, poczuła, że poprzednie życie było jedynie wspaniałym snem, który w końcu musiał się skończyć. Kaulenfeld okazało się zapyziałą dziurą zabitą dechami, w której nie ma nawet piekarni, a autobusy do szkoły są tylko dwa: o ósmej i czwartej. I choć jakimś cudem udało jej się zakolegować z Benim i Maike, w ogromnym domu nadal czuła się niezwykle samotna. W pewnym momencie poznaje jednak Collina Blackburna, przez którego jej życie wkrótce stanie na głowie - o ile to jeszcze w ogóle możliwe.

Ktoś kiedyś powiedział (możliwe, że była to nawet moja polonistka, chociaż ręki sobie odciąć nie dam), że dobra recenzja powinna być choćby odrobinę krytyczna. I choć oczywiście staram się, by moje recenzje były dobre, często odpuszczam ten element, bo już nie raz mi się zdarzyło, że po książkę z notą 7/10 bez wspomnienia o wadach w recenzji sięga więcej osób niż po powieść z oceną 9/10, w której było zdanie, mówiące o jakimś małym niedociągnięciu. Cieszę się jednak, że tym razem będę mogła napisać "pełnowartościową" recenzję bez obaw, że książka zostanie niezasłużenie poniżona.

Jednym z plusów książki jest jej tłumaczenie - Alicja Rosenau spisała się na medal. Język jest prosty, lekki. Wchodząc w rzeczywistość "Pożeracza snów" mamy wrażenie, że nie czytamy książki, a słuchamy relacji Ellie. Niestety, choć język jest niesamowicie istotny, nie gwarantuje on książce sukcesu. Nie licząc ostatnich 50 stron (w których panował chaos, ale lepsze to niż nic), w książce nie działo się absolutnie nic. Przez połowę książki Ellie użalała się nad sobą (najpierw, bo nie mieszka w Kolonii, później, że Collin ją odtrąca), przez ćwierć spotyka się z Collinem, a ćwierć zajmują sny (którymi też nie jestem usatysfakcjonowana, ale o tym za chwilę). Byłam wniebowzięta, kiedy Leo albo Blackburn brali sprawy w swoje ręce, opowiadając pannie Sturm o sobie i o swoich przeżyciach, bo życie Elisabeth było niemiłosiernie nudne.

Sny!
Kocham je! Ubóstwiam. Pragnę poznać wszystkie tajemnice, topić się w nich i obserwować je z góry. I mam wrażenie, że autorka "Pożeracza" kocha je równie mocno jak ja. Jednak to, co zaserwowała mi Bettina Belitz nie było nawet przystawką, nie mówiąc już o głównym daniu. Po książce spodziewałam się czegoś naprawdę dobrego (no dobrze, może bez tego "naprawdę"), jeśli chodzi o dziedzinę snów, tymczasem ledwie liznęliśmy temat. Wątpię, żeby chodziło tu o niewystarczającą wiedzę w tym temacie, jestem więc niezmiernie ciekawa, czemu w książce jest tak mało o tym cudownym stanie umysłu i ducha.

Jeśli chodzi o bohaterów... Są dobrze wykreowani. Poniekąd może i ciekawi. Jest ich mało, ale nie mamy przynajmniej do czynienia z jednolitą papką. Jednak jacy by oni nie byli różnorodni, każdy - co do joty - jest niezwykle irytujący! Nie wiem po czyjej stronie leży wina - autorki? mojej? wydawnictwa? - ale jest to jedna z tych rzeczy, które mnie tak potwornie zniechęciła do tej książki.

Drugą z takich rzeczy jest miejscowa znieczulica - czyli momenty tak głupie, że aż bolą.
DWIEŚCIE EURO KIESZONKOWEGO MIESIĘCZNIE!
Nie wiem w jakim domu wychowywała się autorka; nie wiem ile zarabia teraz; nie wiem ile zarabia psychiatra w Niemczech (jako że ojciec Ellie był psychiatrą), ale z tymi DWUSTOMA EURO KIESZONKOWEGO MIESIĘCZNIE to już chyba lekko przesadziła. Gdybym ja dostawała dwieście, chociażby, złotych kieszonkowego (zacznijmy od tego, że gdybym w ogóle dostawała kieszonkowe) byłabym wniebowzięta, a naszej kochanej bohaterce jeszcze mało (nie, że starcza jej to na tydzień, ale mogła by wziąć tę swoją małą fortunę, zamknąć paszczę i nie denerwować ojca chłopakiem-demonem).
Takich perełek w "Pożeraczu snów" jest jeszcze kilka (jak np. wampiry zżerające na śniadanko Niemców, gdyż ponieważ jest u nich przeludnienie), ale nie miałam siły rozpaczać nad każdym z nich przez całą książkę (więc chcieć to móc - wystarczy nie nurkować zbyt daleko w książkę,  by się nie utopić).

Podsumowując... "Pożeracz snów" Bettiny Belitz jest książką młodzieżową z gatunku tych do poczytania w poczekalni przed wizytą u lekarza (przynajmniej dla mnie). Potencjał w książce był, ale autorka skoncentrowała się nie na tym, na czym powinna. Jeśli lubi się wartką akcję i wielką przygodę, gdzie głównym wątkiem nie jest wątek miłosny - stanowczo nie polecam. Jednak dla miłośników paranormal romance - książka bardzo dobra.

Autor: Bettina Belitz
Tytuł: Pożeracz snów
Seria: O Ellie
Tłumacz: Alicja Rosenau
Liczba stron: 507
Wydawnictwo: Znak Emotikon
Data wydania: 15 czerwca 2011

"Pożeracza snów" Bettiny Belitz dostałam od wydawnictwa Znak Emotikon. Dziękuję.