RSS
Facebook
Twitter

czwartek, 4 sierpnia 2011

Legendy arturiańskie nigdy nie są za stare, by do nich nie powrócić...[1]

O serii: V i VI w. n.e to mroczne wieki w dziejach Brytanii. Sasi wciąż najeżdżają na wschodnie ziemie, grabiąc je, rabując, zabijając mężczyzn, gwałcąc kobiety i składając dzieci w ofierze bogom. Z zachodu natomiast zagrożeniem są Irlandczycy - naród gwałtowny, więc mimo zawartego pokoju, w każdej chwili może napaść na zachodnie wybrzeża, a czyny ich są straszniejsze od saksońskich. Najgorsze jednak tkwi w samym sercu Brytanii. Brytowie zamiast walczyć z wrogami, walczą ze sobą. Konflikty religijne, polityczne i militarne zaostrzyły się, kiedy Mordred - książę, syn Uthera Pendragona - umiera, a wkrótce po nim jego ojciec - Najwyższy Król Dumnonii jak i całej Brytanii. Na szczęście znalazł się następca tronu. Młody Mordred jest synem poległego w bitwie księcia Mordreda i księżniczki Norwenny. Król jest jednak nie jest w pełni sił fizycznych. W celu protektorowania państwem powołana jest Najwyższa Rada, w której zasiąść ma nie kto inny jak sam legendarny Artur.

"Nadchodzą ciężkie czasy. Wszystko co dobre, stanie się złe, a co złe jeszcze gorsze. (...) Czasem myślę, że bogowie z nas kpią. Rzucają naraz wszystkie kości, żeby sprawdzić jak skończy się ta gra." 
~Nimue

O książce: Źle się dzieje w państwie brytyjskim. Saksonowie nieprzerwanie atakują wschodnie ziemie. Irlandczycy trzymają się jeszcze w ryzach, nie wiadomo jednak, jak długo to jeszcze potrwa. Największym zagrożeniem dla Dumnonii jest król Powys - Gorfyddyd - i Sylurii - Gundleus. I choć księstwa Brytanii powinny żyć ze sobą w zgodzie, Gorfyddyd i Gundleus tylko czekają na okazję, by zgarnąć dla siebie Dumnonię i Gwent. Okazja ta przychodzi wcześniej, niźli ktokolwiek się spodziewał. Książę Mordred, jedyny pozostały przy życiu prawowity dziedzic, padł od ciosu saksońskiego topora i wykrwawił się na śmierć pod Wzgórzem Białego Konia, a Uther sięga kresu swych dni. Na szczęście poległy w walce książę, pozostawia po sobie potomka - dziecko księżniczki Norwenny. Wszystkim ulżyło, gdy urodził się chłopiec. Radość jednak nie trwała długo - młody Mordred, który imię swe odziedziczył po ojcu, okazuje się być kaleką. I choć skrzywiona noga nie nie umożliwia panowania nad krajem, jest on zbyt młody, by to robić. Do kraju sprowadzany jest więc Artur, który w ogólnym rozrachunku wyrządził dla Brytanii więcej szkód niż pożytku.

Kiedy dostałam w swoje ręce Cykl arturiański, nie wiedziałam czego się po nim spodziewać. Nimue wynurzającej się z toni jeziora i wyciągającej ku Arturowi Ekskalibura? Pięknej i niewinnej Ginerwy? Z pozoru lojalnego i oddanego Lancelota? Niemożliwie inteligentnego i niewymownie sprawiedliwego Artura? Dobrodusznego i tolerancyjnego Merlina? Cokolwiek by to nie było - w książce było zupełnie inaczej. Ale zacznijmy od początku...
Choć historia niewątpliwie ma za zadanie opowiadać dzieje wszechmocnego, mądrego, sprawiedliwego i pragnącego pokoju za wszelką cenę Artura, głównym bohaterem, a zarazem narratorem, jest Derfel - kaleki, stary mnich przebywający w klasztorze w Dinnewrac, którego największą zmorą jest święty Sansum, a najserdeczniejszą przyjaciółką Igrane, królowa Powys. Derfel za młodu był jednak postacią istotną dla historii Brytanii. Najlepszy przyjaciel Artura, Galahada, Culhwcha czy Tristana, spadkobierca majątku Merlina, kochający mąż i oddany ojciec, lord, którego herbem była pięcioramienna gwiazda, z wierną i zgraną drużyną. Jak to możliwe, że stracił to wszystko i został mnichem?
Język jest prosty i łatwy w odbiorze. I choć nie musimy siedzieć nad książką i się męczyć, zastraszająco szybko też jej się nie połyka (przynajmniej jak dla mnie). Choć akcja jest płynna, a typowych opisów przyrody nie ma wiele, to dialogi też nie grzeszą długością. A te 554 strony muszą w końcu być czymś zapełnione jeśli nie dialogami. A! No i mam wrażenie, że tłumacz (Jerzy Żebrowski) ma nieco (ale tylko troszeczkę) ciężkie pióro. Ale tak tylko odrobinkę :).
Coś co także sprawiało, że ciężko mi było czytać, to rozdziały. A właściwie ich niemalże brak. Na 554 strony przypada 5 rozdziałów (śr. 111str/rozdział). Jestem zwolenniczką odkładania książki dopiero, gdy skończę rozdział (żeby później się nie zastanawiać, co działo się w ów rozdziale), więc przystanki tak rzadko trochę mnie męczą. Co prawda są przerwy oddzielające od siebie poszczególne akapity, kiedy akcja jest przenoszona w inny czas i miejsce, ale i te zdarzają się nader rzadko.
Nie powinnam przywiązywać tak strasznej wagi do spraw technicznych, ale kiedy byłam jeszcze w trakcie lektury postanowiłam, że muszę o tym wspomnieć. Między mapką (za którą jestem serdecznie wdzięczna), a akcją książki jest spis bohaterów i miejsc z krótką definicją. Uważam, że pomysł był doskonały - w gąszczu tych wszystkich imion (w szczególności tych na "c" ;]) łatwo się pogubić, a gdy chcemy sobie przypomnieć kim był ten czy tamten bohater, wystarczy sprawdzić w spisie, a nie szukać w tych 554 stronach. Żałuję jednak, że spisy te były na kartkach przed akcją właściwą. Czytelnik, widząc te spisy już na początku, chce od razu je przeczytać, a przecież zdradzają one fabułę książki. Ile razy musiałam bić się po łapach, żeby tam nie zaglądać... :)
A teraz koniec! Wylałam swoje żale na temat spraw technicznych, czas zająć się samą historią!

Fabuła bogata jest w prze najróżniejsze wydarzenia zaczynając od dzieciństwa Derfla[2] na górze Tor (Ynys Wyrdyn), przez zaręczyny Artura i Ceinwyn oraz bitwę pod Ynys Trebes (Benoic), aż po bitwę w dolinie Lugg (Powys). I choć, jak już wspomniałam wcześniej, dialogów nie jest przerażająco wiele, nie czujemy się przygnieceni przez opisy.
A skoro już jesteśmy przy przygniataniu przez opisy... Dialogi dialogami, opisy opisami, ale biorąc do ręki książkę o tematyce (wczesno)średniowiecznej (Ba! O królu Arturze!) spodziewa się ciągłych bitew, epickich walk, rzek krwi i potu! I fakt - są ciągłe bitwy, epickie walki, rzeki krwi i potu, ale one po prostu są. Nie ma żadnych ich opisów, z czego nie jestem zachwycona - podobnie jak Igraine. Tym bardziej, że nie wydaje mi się, żeby autor nie potrafił pisać opisów walk. Walka między Owainem a Arturem była bardzo fajnie opisana, a dzięki bitwie w dolinie Lugg wiemy jak to wszystko wygląda od środka. Nie rozumiem więc trochę tego, że autor ogranicza się do krótkiego komentarza informującego, że "wydarzyło się to i to. Zginął ten i ten. Wygrali ci i ci. Niesie to ze sobą takie a takie korzyści".
Z reguły nie opisuję każdego bohatera po kolei, ale postacie z legend arturiańskich są na tyle znane, że krótko, bo krótko, ale je trochę opiszę.
Jeśli spodziewaliście się owej wynurzającej się z toni jeziora Nimue, to się się pomyliliście. Nimue była bohaterką młodą, z pochodzenia Irlandką, kochanką Merlina i wyśmienitą druidką z długimi kruczoczarnymi włosami. I choć wydawałoby się, że jest do postać, której trudno nie lubić, to naprawdę sama nie jestem pewna uczuć wobec niej. W pewnym momencie chciało się płakać, gdy Gundleus robił jej krzywdę, czasami jednak miałam ochotę podejść i uderzyć ją w twarz.
Ginerwę natomiast wyobrażałam sobie jako niewinne dziewczę podobne do aniołka, które jedynie przez podstępnego Lancelota zostało zmuszone do zdrady. Tymczasem jest to kobieta (oczywiście piękna, lecz bliżej jej do królowej piekieł niż do anioła), która twardo stąpa po ziemi i która nie daje sobie w kaszę dmuchać. Więcej! Nie tylko nie została schwytana przez Lancelota, a sama schwytała i jego, i Artura.
Sam Artur też jest inny, niż bym sobie go wyobrażała. Choć jest waleczny, odważny, rozsądny i sprawiedliwy, wydaje mi się jakiś... Inny. Sama nie wiem, co jest w nim takiego innego, ale wiem, że jest inny :).
Jedynie Merlin wydaje się być taki, jakiego się spodziewałam. Ironiczny, nieprzeciętnie mądry i inteligentny, podróżujący po całym kraju, nieco cyniczny, lecz do swojej religii podchodzący bardzo poważnie.
Podsumowując[3]... "Zimowy monarcha" to opowieść bardzo ciekawa, z mnóstwem akcji, z barwnymi i wyrazistymi bohaterami. Miłośnikom legend arturiańskich serdecznie polecam, jak i reszcie czytelników lubiących średniowieczne czasy, choć oddanym fanom jedynie jednej legendy, może być trochę ciężko.

Oczami Jenny: Choć sam autor wspominał, że nie pisał tej opowieści, by pokazać pokazać tego najprawdziwszego Artura i ukazać tę najprawdziwszą historię, sądzę, że nieco do tego dążył. Chciał, żebyśmy zobaczyli Wielkiego Króla Artura i Rycerzy Okrągłego Stołu, takimi jakimi byli naprawdę, a przynajmniej takimi, jakimi mieli prawo istnieć. W ten sposób odrzucił znaczną część znanych nam opowieści o królu Arturze, chociażby Świętego Graala (o którym pisze w innej trylogii - o Świętym Graalu), rycerzy Okrągłego Stołu, czy w ogóle rycerzy. Wiedział jednak, że bez niektórych bohaterów, historia Artura nie będzie już taka sama (Lancelot, Nimue, Merlin, Galahad, Morgana czy Ekskalibur). Postanowił więc oczyścić opowieść o wielkim władcy z najbardziej rzucających się w oczy niezgodności i pozostać przy tych najstarszych.

"Życie to igraszka bogów i próżno szukać sprawiedliwości. Trzeba nauczyć się śmiać, powiedział mi kiedyś [Merlin], bo inaczej można zapłakać się na śmierć."
~Derfel

Autor: Bernard Cornwell
Tytuł: Zimowy monarcha
Seria: Cykl arturiański
Tłumacz: Jerzy Żebrowski
Liczba stron: 554
Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy Erica
Data wydania: 18 maja 2010

Polecam:
Instytut Wydawniczy Erica
Zimowy monarcha na facebooku

"Zimowego monarchę" jak i kontynuacje dostałam od Istytutu Wydawniczego Erica. Dziękuję ślicznie:).

-----------------------
[1] Biorą pod uwagę wydarzenia z ostatnich dwóch dni, ten tekst powinien brzmieć: "Na tę recenzję rzucono jakąś klątwę. I śmierdzi mi tu Merlinem..."
[2] IHMO powinno się odmieniać Derfela, ale ja tam się nie znam... :)
[3] Wiem, wiem. Cała ta recenzja jest jakaś dzika...

5 komentarzy:

  1. Miałam rację recenzja jest naprawdę fajna!! Też mam taki zwyczaj by kończyć na rozdziale. :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem czy to książka dla mnie:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Sama nie wiem... Jakoś mnie do niej nie ciągnie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ksiazkę na pewno przeczytam, juz od jakiegoś czasu mam na nią chętkę ;P

    OdpowiedzUsuń