Sponsorem dzisiejszego posta jest hasło: „Jak już pisałam w poprzedniej recenzji…” :)
O serii: Marzyliście kiedyś o tym, by zostać obdarowanym mocą? By musieć walczyć ze złem? By być kimś więcej niż kolejną osobą w anonimowym tłumie przechodniów? One z pewnością wiele by dały, by wam to wszystko oddać i wrócić do normalnego życia. Cztery dziewczyny z Los Angeles - Vanessa, Catty, Serena i Jimena - są kimś więcej niż przyjaciółkami. Są Córkami Księżyca, a każda z nich posiada moce, które czasem są prawdziwymi zmorami, szczególnie, gdy chłopak twoich marzeń ma cię właśnie pocałować. Sprawy nie ułatwia im Atrox i jego ofiary (tzn... Wyznawcy, ale ostatecznie to nie robi różnicy), którzy czyhają na życie dziewczyn. Na domiar złego oprócz problemów z cieniami, pojawiają się problemy z facetami - bo w końcu z facetami zawsze muszą być jakieś problemy ;).
O książce:
NOCNY CIEŃ
W życiu piętnastoletniej Jimeny Castillo - Córki Księżyca potrafiącej przewidywać przyszłość, byłej gangsterce, dwa razy będącej w zakładzie i posiadającej dwa więzienne tatuaże - zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Przede wszystkim wraca do niej Veto - miłość jej życia, która zginęła rok wcześniej w wojnie gangów! Oprócz tego od Cassandry - Wyznawczyni niegdyś zakochanej na zabój w Stantonie - czuć na kilometr, że coś knuje. I choć z biegiem czasu wszystko zaczyna się układać – Veto wrócił na stałe, Cassandra gdzieś niknęła, a trzęsienia ziemi ustały, nadchodzi czas spotkania z Maggie, która informuje Córki Księżyca o nadchodzącym niebezpieczeństwie i prosi o ostrożność, ponieważ Antrox jest niezwykle podstępny. Nie mówiąc już o wizjach, w których Jimena po raz kolejny traci ukochanego. A przecież jej wizje zawsze się sprawdzają…
TAJEMNY ZWÓJ
Dla Catty Turner – Córki Księżyca, która potrafi podróżować w czasie – był to ciężki dzień. Z klasówki z geometrii dostała D, Vanessa się na nią obraziła za tekst o Michaelu Saratodze, a na koniec Kendra – przybrana matka Catty – informuje, że dzwonili do niej z biura Koronera Okręgowego Los Angeles. Dziewczyna dowiaduje się, że jej biologiczna matka nie żyje. Kiedy Córka Księżyca miała 6 lat, Kendra znalazła ją na poboczu drogi prowadzącej przez pustynię. Kiedy Kendra wraz z Catty proszą recepcjonistkę o dowód, że Zoe Reese naprawdę jest matką dziewczyny, ta wyciąga klasówkę Córki Księżyca, z którego dostała A. A właściwie z którego dostanie, bo na klasówce miała być dopiero w przyszłym tygodniu! Na odwrocie kartki były dane dziewczyny napisane jej własną ręką! A wyżej już innym charakterem pisma: „W nagłym wypadku skontaktować się z moją córką”. W między czasie tajemniczy nieznajomy daje jej pewny tajemny zwój, a matka prosi, by nie ufać Maggie. Na domiar złego Chris – chłopak dziewczyny – dziwnie się zachowuje.
Podobnie jak poprzednie części, druga część „Córek Księżyca” autorstwa Lynne Ewing jest książką miłą, sympatyczną, uroczą i odstresowującą, przy której czas leci w zastraszającym tempie. Po raz kolejny jednym z ważniejszych problemów jest chłopak - tym razem należy uratować i zrozumieć dlaczego się dziwnie zachowuje.
W recenzji „W zimnym ogniu” wspomniałam, że jedynym źródłem humoru są kłótnie Jimeny z Collinem. I, niestety, tak jak powiedziałam – kiedy się skończyły, skończył się także humor. Mogę was jednak pocieszyć, że pojawiający się od czasu do czasu w „Nocnym cieniu” Collin i jego zachowanie, sprawia, że nie potrafimy się nie uśmiechnąć. W „Tajemnym zwoju” sytuacja przedstawia się już nieco inaczej – Jimena z Collinem spadają na dalszy plan, natomiast na pierwszym pojawia się Catty – choć ta część przygód Córek Księżyca jest ogólnie… nieco inna od reszty.
Coś co podobało mi się piekielnie w serii, a co jest, z przyczyn oczywistych, spotykane najczęściej w „Nocnym cieniu”, to przypisy. I nie chodzi mi tu przypisy typu „Czym są papryczki jalapeño?” czy „Z czego są zrobione quesadilla?” (co nie znaczy, że i te nie są przydatne ;]), tylko o wyjaśnienia hiszpańskich słów, które co jakiś czas wypowiadane są przez Jimenę. Ja - osoba zakochana w hiszpańskim, a która nie ma warunków do uczenia się tego cudnego latynoskiego języka – jestem tym zachwycona i piszczę ze szczęścia za każdym razem, kiedy widzę, że mam szansę nauczyć się kolejnego słówka.
A jeśli już jesteśmy przy tłumaczeniach… Muszę wspomnieć o tłumaczach (ostatnio spotkałam się z opinią, że recenzenci w ogóle nie zwracają na nich uwagi, a przecież tłumacze tłumacząc utwory sami stają się jakby współautorami książki i to od nich w sporej mierze zależy czy dana pozycja będzie się podobać czytelnikowi czy nie). Szczerze mówiąc wątpię, by komentarze do ich pracy pojawiały się dość często, ze względu na to, że zazwyczaj nie mam porównania i nie wiem czy tłumacz dobrze się sprawdził, jednak w tym przypadku sobie na to pozwolę, ponieważ „Córki Księżyca” były tłumaczone przez trzy różne osoby. W poprzedniej recenzji wspomniałam o „opisach wtórnych”. Kiedy sięgnęłam po „Nocnego cienia” szybko pożałowałam swojej opinii. Czytając przygodę Jimeny miałam nieustające wrażenie déjà vu i długo zastanawiałam się, czy to było naprawdę déjà vu czy może taki sam opis znajdował się w poprzedniej części „Córek”. Kiedy jednak zaczęłam „Tajemny zwój” zdałam sobie sprawę, że napisanie dobrych „opisów wtórnych” jest naprawdę trudne, a mimo to Ewa Bobocińska stanęła na wysokości wyzwania. Czytając „powtórki z rozrywki” czasami nie zdawałam sobie nawet sprawy, że wcześniej dana sytuacja nastąpiła, ponieważ opis idealnie wpasował się w akcję powieści. I mimo że jestem pełna szacunku do Tomasza Illga za doskonałą znajomość dwóch języków obcych, zawiódł mnie strasznie używaniem gotowych tłumaczeń. Za każdym razem jestem oburzona, kiedy recenzenci kopiują opis książki z innych stron, więc takie zagrywki ze strony tłumacza są dla mnie niedopuszczalne.
Na koniec… Napisałam to w poprzedniej recenzji i muszę napisać to i w tej. Krótko, bo krótko, ale muszę. Mam wrażenie, że akcja zbyt szybko idzie do przodu. Wszystko co zaczyna się w danej części, musi się w danej części skończyć. Brak „długodystansowych” wątków, które mogłyby trwać dłużej niż jedna część serii. Nie mamy czasu przyzwyczaić się jakiegoś stanu rzeczy, ponieważ wszystko się nagle kończy, a rozpoczyna coś zupełnie innego.
Oczami Jenny: Jak już pisałam w poprzedniej części – „Córki Księżyca” nie są wymagającą lekturą, a mimo to potrafi zaskakiwać. Za ten fenomen odpowiedzialny jest punkt kulminacyjny. A właściwie dwa punkty kulminacyjne. Jesteśmy nauczeni z książek czy filmów, że jest on jeden, że mowa o nim przez cały czas i że po nim akcja zwalnia, wszystko powoli jest wyjaśniane i nie można spodziewać się czegoś niespodziewanego. Twórczość Lynne Ewing łamie jednak te zasady. Kiedy nie spodziewamy się już niczego nowego, kiedy walka ze złem została już stoczona, okazuje się, że to nie koniec przygody. Wręcz przeciwnie – czeka nas coś naprawdę niezwykłego. I nie boję się teraz o tym mówić, ponieważ nawet mając tę świadomość, bez problemów nabieramy się na dwa punkty kulminacyjne :).
Autor: Lynne Ewing
Tytuł: Nocny cień; Tajemny zwój
Seria: Córki Księżyca
Liczba stron: 360
Wydawnictwo: Jaguar
Data wydania: 15 czerwca 2011
Polecam:
Wydawnictwo Jaguar
Forum Córki Księżyca
Córki Księżyca na facebooku
„Córki Księżyca” dostałam od wydawnictwa Jaguar. Ślicznie dziękuję :).
No, no super recenzja, ja tylko nie mogę się doczekać aż ją przeczytam. Mam nadzieję, że będzie to jeszcze w lipcu. Pamiętam, że jak czytałam ,,Pamiętnik księżniczki" to bardzo lubiłam jak były francuskie słówka i po przeczytaniu całej serii pokochałam francuski(wprawdzie zapisałam się w szkole na rosyjski gdy miałam teraz wybór) , więc pewnie polubię hiszpański:)
OdpowiedzUsuńZastanawiam się czy nie powinnam się obrazić. Znaczy... Te pierwsze były lepsze niż te teraz?
OdpowiedzUsuńHa ha ha. Mówi to koleś, którego aktywność na lekcjach j.polskiego określa się mianem "dojrzałych wypowiedzi: ;p
Nie, dziękuję. Nie przepadam za tego typu filmami :).
OdpowiedzUsuń