RSS
Facebook
Twitter

piątek, 16 sierpnia 2013



"Planet Earth. This is where I was born. And this is where I died. The first nineteen years of my life nothing happened. Nothing at all, not ever. And then I met a man called the Doctor. A man who could change his face. And he took me away from home in his magical machine. He showed me the whole of time and space. I thought it would never end..."



Po wydarzeniach na statku Station Games, Rose Tyler (Billie Piper) postanawia towarzyszyć zmienionemu, a jednak nadal znajomemu Doktorowi (David Tennant) w trakcie podróży TARDISem, statkiem kosmicznym przemierzającym czas i przestrzeń pod postacią niebieskiej butki policyjnej. Dzięki nim, dziewczyna będzie mogła spotkać się ze starymi "znajomymi", poznać starą towarzyszkę Doktora, Madame de Pompadour lub legendarnego K-9, zobaczyć Cybermanów, obserwować z bliska bieg ze zniczem olimpijskim z Londynu 2012 czy stanąć oko w oko z Szatanem i demonami przeszłości. A przede wszystkim - znaleźć miłość i ją bezpowrotnie utracić.

To już chyba wchodzi mi się w nawyk - pisanie o poprzednim sezonie serialu, chociaż bieżący dobiega/dobiegł końca. Miesiąc po miesiącu. I obejrzenie całego sezonu w ciągu miesiąca.
Dziś, 7 sierpnia, kiedy zaczynam pisać ten post, jestem już po najlepiej ocenianym odcinku całego nowego Doktora Who. Przede mną dwu- i pół godzinny (3 odcinki! What the hell?!) finał sezonu z moim ukochanym Jackiem Harkness, w którym Martha... No cóż. Nie o tym dzisiaj. Dziś o moich, jakby to powiedzieli tumblrowcy, babies  - Dziesiątym Doktorze i Rose Tyler, czyli sezon 2." nowego" Doktora Who.

"My name is Rose Tyler and this is the story of Torchwood. The last story I'll ever tell. This is the story of how I died."


Moja opinia o poszczególnych odcinkach w skrócie:

00. The Christmas Invasion - pierwszy odcinek w nowym wcieleniu, a Doktor już znajduje sobie wrogów. Jeden z najdziwniejszych odcinków sezonu. Nie bardzo przypadł mi do gustu, ale to może dlatego, że to był mój pierwszy kontakt z Davidem Tennantem i Dziesiątym Doktorem.
01. New Earth - czyli pierwsze spotkanie z kotoludzkimi siostrami. Było kilka(naście) ciekawych scen, szczególnie podobała mi się ta, gdy lady Cassandra non stop zmieniała ciała, ale moim zdaniem, odcinek jakoś specjalnie nie powalał na kolana.
02. Tooth and Claw - pierwszy odcinek nowego sezonu, który mi się bardzo spodobał. Były wilkołaki, była królowa Wiktoria, było Torchwood (a Torchwood = Jack Harkness, więc... :D), było pasowanie na lorda i lady, były książki. I śmiech Doktora z Rose. Więcej mi do szczęścia nie potrzeba :).
03. School Reunion - epizod przypominał mi nieco jeden z odcinków "Tajemniczych opowieści Moville'a", które oglądałam w dzieciństwie. Ani K-9 (uwielbiam te roboty z lat 80. :D), ani Sarah Jane nie przypadali mi do gustu. Jedynie chyba obecność Mickey'go i jego porównywanie do robotycznego psa ratuje odcinek.
04. The Girl in Fireplace - cuuuuuuuuuuuudo! Jeden z najlepszych odcinków Doktora. Z resztą, nie powinnam się dziwić - scenariusz: Steven Moffat :3
05./06. Rise of the Cybermen & The Age of Steel - Ach ci starzy blaszani wrogowie Doktora... :). Poza tym jest Peter, jest dwóch Mickey'ów, jest ich babcia, nie ma Jackie, są inne wymiary - dla mnie bomba :). Btw... Bardzo ładne wprowadzenie do finału.
07. The Idiot's Lantern - i właśnie dlatego nie należy oglądać telewizji! Odcinek troszkę dziwny, ale Doktor i Rose... Ach... Ciekawy :).
08./09. The Impossible Planet & The Satan Pit - baaaaaaardzo mi się podobał. Po pierwsze - statki kosmiczne i krańce wszechświata? Moje klimaty :D. Po drugie: Doktor i Rose. Przede wszystkim Rose.
10. Love & Monsters - dla wielu najgorszy odcinek. W całym serialu. Mi się bardzo podobał. Miło obejrzeć coś jedynie pośrednio związane z Doktorem, jednocześnie nie porzucając serialu. Jestem na tak.
11. Fear me - dla mnie geniusz, choć i w tym przypadku słyszałam, że odcinek jeden z gorszych. Urzekł mnie HORROR i demony przeszłości w jasnych, ciepłych barwach scenerii. I niezwykle wystraszył Londyn w 2012. Bo choć był z przyszłości (odcinek z... 2006?), był... bardzo nasz.
12./13. Army of Ghosts & Doomsday - najgorsze i jednocześnie najlepsze odcinki Doktora ever. Dobre, bo są dobre. Szczególnie Doomsday, ale... JAK RUSSELL T. DAVIES MÓGŁ TO ZROBIĆ?! Nigdy mu tego nie wybaczę... Never. Like ever.

A teraz troszkę bardziej szczegółowo :) :

Czyli kilka spostrzeżeń odnoście serialu.

Po pierwsze - Doktor


W poprzednim sezonie mieliśmy do czynienia z Christopherem Ecclestonem w roli Dziewiątego Doktora. Wspomniałam wtedy, że do... specyfiki zarówno głównej postaci jak i aktora musieliśmy przed dłuższy czas się przyzwyczajać, jednak i tak ostatecznie wszyscy pokochaliśmy Dziewiątego i Chrisa. Z kolei kiedy zaczynałam drugi sezon, w którym pojawił się David Tennant z nowym wcieleniem, miałam wrażenie, że ten proces przebiegł szybciej, co za tym idzie również... Gwałtowniej. Od pierwszego (a właściwie od zerowego) odcinka zostaliśmy wrzuceni na głęboką wodę w postaci szaleństwa, dziwactwa, inteligencji, specyfiki i impulsywności głównego bohatera*. Dzięki temu musieliśmy szybko się przyzwyczaić do takiego charakteru Doktora, abyśmy już przy trzecim-czwartym odcinku czuli się, jakby wcześniej nie było żadnego innego.

*i Davida? W końcu ten człowiek też nie jest do końca normalny... :D

Po drugie - Rose Tyler

Przy poprzednim moim poście o serialu przy temacie towarzyszy Doktora, celowo odsunęłam na bok postać Rose. Z kilku powodów. Primo: nie chciałam wydłużać niemiłosiernie posta. Secundo: Musiałam napisać o Jacku, a przecież Jack nie może dzielić się miejscem z kimkolwiek. Tertio: podczas pisania tamtego wpisu byłam już po 2. sezonie, więc wiedziałam, że lepiej poświęcić Rose trochę więcej miejsca, niż marne trzy linijki.
Szczerze powiedziawszy... Rose na początku nie za bardzo przypadła mi do gustu. Dziewiętnastoletnie blond dziecię prowadzące sklep odzieżowy w centrum Londynu? Porzucające wspaniałego chłopaka (Mickey! :D) dla faceta, którego ledwie zna? Narażająca na niebezpieczeństwo bliskich dla kogoś, kto jej się nawet nie przedstawił. Osoba, która ledwo ogarnia otaczający ją świat, żyjąca z dnia na dzień bez konkretnego celu, MA ZOSTAĆ TOWARZYSZKĄ DOKTORA?! Guys, na prawdę?
Szybko jednak nadeszło "The Unquiet Dead", nieco później "Father's Day", dwuodcinkowe "The Empty Child" no i finał pierwszego sezonu. We wszystkich tych opowieściach Rose udowodniła, że bardzo szybko potrafi się przyzwyczaić do wciąż zmieniającej się wokół rzeczywistości, a rola towarzyszki w podróży Doktora jest jej wręcz przeznaczona.
I w sumie nie tylko w podróży.

Im dłużej o niej myślę, pisząc ten post, tym gorzej znoszę zakończenie finału drugiego sezonu i gorzej reaguję na kolejne takty tematu z Doomsday. Jeśli nie chcecie skończyć ze złamanym sercem, tak jak ja, nie oglądajcie ostatnich odcinków


Po trzecie - roboty

Jestem strasznie rozdarta w tej kwestii.
Z jednej strony to rozczulające, że twórcy "nowego" Doktora tak bardzo trzymają się kanonu.
Z drugiej - niby czemu mieliby się nie trzymać? Przecież to wciąż ten sam "Doctor Who" z 1963r. Doktor bez Daleków, Cybermanów i... K9 nie byłby taki sam.
Z trzeciej - rozbrajające są momenty, w których efekty specjalnie sięgają zenitu (tak a`propos, bardzo dobre. Znacznie lepsze niż w 1. sezonie) i nagle na scenę wchodzi taki Dalek albo Cyberman. Oczywiście, są ładnie odpicowani, twórcy robili co mogli, by ich dopasować do współczesnego Doktora, ale... Byli oni imponujący 50 lat temu, gdy powstawali. Dzisiaj już niekoniecznie...
Nie mówię, że to bez sensu, że twórcy Doktora z 2005 roku postanowili powrócić do starych wrogów rasy Władców Czasu. Bez sensu byłby ten serial, gdyby ich nie było. Po prostu chciałam nieco wylać swoje żale na ten temat i pokazać, jak bardzo Doktor zmienił się przez te 50 lat.

Dalek (lewo) i Cyberman (prawo)
Nie będę powtarzać z ostatniego wpisu, dla kogo jest ten serial - i tak już zbyt często powoływałam się na niego w tym poście ;). Poza tym - niewiele się w tej materii zmieniło.
Mam tylko jedną małą prośbę dla tych, którzy postanowili rzucić oglądanie Doktora Who po pierwszym sezonie - proszę, spróbujcie wrócić do tego serialu i obejrzeć chociaż kilka pierwszych odcinków drugiego sezonu. Może a nóż widelec, wam się jednak spodoba? A jeśli nie... No cóż. Zrozumiem, nie wasze klimaty. Ale podziękuję, że chociaż spróbowaliście.




2 komentarze:

  1. Och, świetnie, brawo, znowu czuję się jak kupka nieszczęścia, chcąc płakać przy ścianie, chociaż nie przesłuchałam nawet minuty Doomsday Theme ;____________________;
    Odcinek zerowy i New Earth to jedne z moich ukochanych odcinków, tu się zupełnie z tobą nie zgodzę, nic nie pobije zmian - Rose- Doctor - ta dziwna laska, to było tak piękne, że się spłakałam na tym odcinku i to nie raz ;D
    Apropo Daleków i Cybermen'ów - zupełnie się zgadzam, szczególnie jeśli chodzi o tych pierwszych, przepraszam, ale nie wyglądają oni zbyt groźnie xD
    A nie miałam nawet pojęcia, że są żywcem wzięci ze starego Doktora ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czwarty odcinek - kocham. Madame de Pompadour była genialna, samo przenoszenie się w czasie poprzeć kominek i inne takie - majstersztyk! :) A Rose, już wspominałam, polubiłam z czasem bardzo. I bardzo mocno przeżywałam ostatnie odcinki. :D
    Wg mnie ci Dalekowie i Cybermani mają jakiś taki urok... Niby serial aż taki stary nie jest, ale te wszystkie (dobre i te mniej dobre) efekty specjalne to kwintesencja Doktora. Szczególnie te mniej dobre, gdzie widać, że to prawie zahacza o kicz, a jednak i tak jest - za przeproszeniem - zajebiste do potęgi entej. :3
    Tako rzecze ja, Whovian, podczas szycia torby Tardis,
    Nad

    OdpowiedzUsuń